EDITORS In Dream, [2015] [PIAS] || Editors zamiast zespołem jednej płyty są raczej zespołem kolejnych płyt. "The Back Room" pozostaje do dzisiaj płytą klasyczną, choć właściwie nie wiadomo do końca dlaczego. Być może w dobie dogasającej nowej rockowej rewolucji, dance-punka, revivalu post-punka pokazywała, że gitarowe indie-granie potrafi być nadal żywotne. Być może chodziło o stylowość, może o emocjonalność, może po prostu o bardzo dobre piosenki. Owszem, masa zespołów oferowała ówcześnie te same składniki, ale jednak z jakiegoś powodów to jedynie debiut Editors (i na chwilę Franz Ferdinand) potrafił mnie wtedy poważniej zainteresować.
Przetrwanie Editors zawdzięczać też może paradoksalnie części niepochlebnej krytyki. Spójrzcie gdzie dziś znajduje się Interpol, przypominający swój własny revival-band. "Turn On The Bright Lights" stało się płytą kultową, ale przynajmniej tak samo dobry "The Back Room" już spotkał się z opiniami o Editors kopiujących Interpol kopiujących Joy Division. Częściowe lekceważenie debiutu Editors sprawiło tym samym, że w porównaniu z ówczesną konkurencją album ten praktycznie się nie zestarzał, ale również zespół od samego początku cieszył się pewnego rodzaju taryfą ulgową.
Wreszcie, choć z różnymi efektami to z godną podziwu determinacją, Editors konsekwentnie unikali autoplagiatów. "An End Has A Start", choć skrojone wg zasady "jak debiut, tylko bardziej" i tęsknie zerkające w stronę stadionowości Coldplay i U2, po latach broni się całkiem nieźle piosenkami w części równie dobrymi co na debiucie. Całkowity odwrót w stronę chłodu syntezatorów na "In This Light And On This Evening" przyniósł zarówno kilka najlepszych piosenek w karierze zespołu, jak i niezapamiętywalne mielizny. Na tym tle "The Weight Of Your Love" jawiło się przynajmniej jako płyta równa. Brzmienie amerykańskiego rocka w wykonaniu Editors okazało się jednak najmniej twarzowe spośród wszystkich testowanych, album zaś nadal jawi się jako dość nudnawy i wyjątkowo mało ekscytujący.
A "In Dream"? Najprościej mówiąc jest to miks "In This Light And On This Evening" i "The Weight Of Your Love". Z pierwszego wzięte zostało mocne zanurzenie się w ciężkie syntezatory, z drugiego zaś wyważenie i dopracowanie materiału. Elektronika w wykonaniu Editors przekonywała mnie na "In This Light And On This Evening" i przekonuje mnie tutaj, z tym że "In Dream" jest zdecydowanie mniej rozedrgane między świetnym a miałkim, a na podobieństwo "The Weight Of Your Love" jawi się uśrednione, ugrzecznione. I od poprzednika z pewnością ciekawsze.
Nie dajcie się jednak zwieść pogłoskom o eksperymentalnym charakterze płyty. Medytacyjne "No Harm" na początek jest faktycznie nietypowym otwarciem, ale już finałowe "Marching Orders" wyjątkowe jest już tylko dzięki swej długości. Tutaj też znów odzywają się echa U2, wyraźnie obecne też w patetycznym i pełnym chrystologicznych odniesień "Salvation". Reszta na szczęście to świetnie wyprodukowany ejtisowy synth-pop, owszem, czasem mroczniejszy a'la Depeche Mode, ale równie często rytmiczny a'la Pet Shop Boys. Rytmiczny nie znaczy jednak przebojowy, zwłaszcza w drugiej połowie albumu, po mechanicznym "The Law", słychać nacisk położony bardziej na budowanie atmosfery niż melodii, nawet w mierzącym w przebojowość "Our Love". I choć pod koniec "In Dream" może zacząć nudzić, to dla równowagi w początku mamy typowe dla Editors, przestrzenne i eskalujące "Ocean Of Night" czy łączące synth-pop z indie-gitarami "Forgiveness".
Żadne rewolicja się nie kona, nie sądzę, żeby poza całkiem licznym gronem fanów ktokolwiek nowy zarejestrował wydanie piątego albumu Editors. Ale zespół jest nadal stylowy, Tom Smith nadal jest wokalistą o wielkich możliwościach a "In Dream" to kolejny z niezłych albumów. I tyle. 7/10 [Wojciech Nowacki]