3 listopada 2015

Recenzja Please The Trees "Carp"


PLEASE THE TREES Carp, [2015] Starcastic || Rock definiuje się przez własny stosunek do tradycji. W wielkiej skali oznacza to najczęściej powielanie gatunkowych prawideł, powtarzanie schematów, zapełnianie stadionów wydaniem dwudziestego albumu w czterdziestoletniej karierze. Pewność i bezpieczeństwo. Co przystoi wielkim, młodszym zapewni oskarżenia o niewnoszenie niczego nowego do muzycznych prawideł (chyba, że tym młodym jest Jack White). Igranie zaś z gatunkowymi podziałami, mimo że tracącymi dziś znaczenie, grozi zepchnięciem do alternatywy czy pogardliwie ujmowanego indie. Jeśli zatem rock stoi w miejscu to tylko z winy jego najwierniejszych fanów. Skuteczna rewitalizacja muzyki rockowej również odnosić się musi do tradycji. Ale nie jako kopiowanie klasyki, lecz jako odzieranie rocka ze skostniałych naleciałości i powrót do pierwotnego, surowego korzenia, czystego entuzjazmu i emocjonalnej zadziorności. Nieprzypadkowo więc najciekawsi młodzi twórcy, Metz, Viet Cong, częściowo Deerhunter, wywodzą się z kręgów noise'u. Bo w swych początkach rock mógł być przyjemny, ale musiał być niebezpieczny.

Please The Trees powstali z przecięcia lekko post-rockowego ducha instrumentalistów oraz folkowych fascynacji Václava Havelki III. Kształt ten utrzymał się na dwóch albumach, choć prawdziwe imponujące brzmienie zespołu wykuwało się w czasie żywych występów. Stąd też "A Forest Affair", trzecia płyta Please The Trees, jawiła się jednak jako rozczarowanie. Im mocniej podkreślano udział amerykańskiego producenta, tym silniej jawiło się jej przeprodukowanie, niespójność pomysłów i bezradność w oddaniu koncertowego żywiołu. Havelka zawsze był człowiekiem wielu projektów, ale po odejściu w niebyt solowo-folkowego selFbrush i zmiękczeniu Please The Trees na "A Forest Affair", wyraźnie oddalał się od gitarowej estetyki, jednocześnie (i paradoksalnie) eksplorując znacznie surowsze brzmienia. W duecie Tvrdý/Havelka przerobił na synth-popową modłę klasyki czechosłowackiej nowej fali i punka, w kolejnym duecie Were Mute organicznym sposobem dotarł do granic noise'owej elektroniki, by w pełni przekroczyć je kwaśnym, brudnym ambientem solowego projektu Vac Da Hawk.

W wyniku splotu koncertowych okoliczności w lutym 2014 roku Please The Trees znaleźli się w Detroit z wolnym dniem. I podobnie jak wcześniej Blur weszli do studia by niezobowiązująco zarejestrować materiał, który po dograniu przez Havelkę wokali w Nowym Jorku stał się niespodziewanie czwartym albumem Please The Trees. Spontanicznie uchwyconym momentem zespołu będącego u szczytu koncertowej formy. Surowym, pierwotnym i zgrzytliwym.


Nowe, garażowe brzmienie Please The Trees słuchać już w pierwszych paru piosenkach. Na początku albumu wydawać się może, że zespół, owszem, zaostrza brzmienie, ale zarazem wyraźnie zamierza mocniej eksplorować swoją obecną już wcześniej piosenkową stronę. Ale zamiast folkowych ech w "All I Want To Do" słyszymy brud, entuzjazm i głos Havelki, często zbyt dominujący, tutaj skryty za pogłosem i przeradzający się w efektowny zaśpiew. "A Song Is Its Own World" to zaś prosty trzyminutowy rock'n'roll, czyli przeciwny biegun dawnych post-rockowych pasaży. Odcienie zmieniają się w "Missing Feeling Nothing". kto wie czy nie jednej z najlepszych piosenek Please The Trees, niższej, bardziej niepokojącej, niemal grunge'owej, ale melodyjność amerykańskiego alternatywnego rocka rozwijając a'la Deerhunter w powtarzalny trans z potencjałem koncertowego rozciągania w satysfakcjonującą nieskończoność.

Jeśli dwiema pierwszymi piosenkami "Carp" z energią wyskoczył ponad powierzchnię stawu a zetknął się z nią znów w "Missing Feeling Nothing", to od tego momentu zanurzamy się w coraz głębsze tonie. "Suite F" stanowi centralny punkt płyty i zarazem papierek lakmusowy nowego brzmienia Please The Trees. Ośmiominutowy plemienny trans swoją szamańskością odwołuje się do The Doors a pozornym i ściśle kontrolowanych rozimprowizowaniem przypomina naszą Ściankę. Naturalnego pulsu nadaje kompozycji bas Míry Syrného, ale zwróćcie uwagę jak fantastyczne pracuje tutaj perkusja Jana Svačiny. Skoro obecnie Please The Trees to "power-trio", czyli praktycznie Václav Havelka III plus sekcja rytmiczna to jej rola nie może umknąć ciężko zasłużonej uwadze. Unia trzech instrumentów w "Not This Way", kompozycji znanej z koncertów już od paru lat, przy pomocy tej samej powtarzalności tym razem buduje "zepsutą", ale jednak piosenkę. I ostatni moment lekkości przychodzi w dwuminutowym instrumentalnym "S.E.K.", gdzie surfowy klangor i rock'n'roll z lat 60' autoironicznie spotyka się z późniejszym o pół wieku własnym revivalem w postaci "nowej rockowej rewolucji".


"Consider Death", najcięższy utwór w historii Please The Trees, bierze upiorność post-rocka, dźga ją gitarowymi riffami i popycha kompozycję znów w stronę ściankowego noise'u, Havelkę zaś ku szaleńczym / ekstatycznym okrzykom. Finałowy "Petr Humpal" to już tylko biały hałas, noise'owy płomień w którym Please The Trees spalają się całkiem dosłownie, co zobaczyć można było na plenerowym chrzcie płyty. Ale uwaga, to nie koniec, zespół postanowił dopieścić nośnik znajdujący się dziś w największym odwrocie, czyli płytę kompaktową. Tylko na tym wydaniu znajduje się "I'm Like A Map", ponad jedenastominutowa recytacja amerykańskiego poety (i konsultanta tekstów Please The Trees) z improwizowanym podkładem zespołu. I jest to dopieszczenie porównywalne z "Disgustipated" Tool czy "Stupid Mop / Hey Foxymophandlemama, That's Me" Pearl Jam.

Przy całej swej, jakkolwiek źle i oklepanie to brzmi, światowości "Carp" jest jednocześnie najwyraźniejszym czeskim akcentem w działalności Please The Trees. Znajdująca się na okładce ilustracja Huberta Suchého od dawna chodziła Havelce po głowie jako pomysł do wykorzystania. Karp jest jednocześnie nieoficjalnym symbolem położonego w południowych Czechach i otoczonego rybnymi stawami miasta Tábor, skąd wywodzi się zespół Please The Trees. Powrót do korzeni zatoczył pełne koło. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]