MOGWAI Atomic, [2016] Rock Action || Potrzeba kontekstu wpływa na odbiór muzyki szczególnie w dwóch przypadkach. Po pierwsze, jeśli mamy do czynienia z wykonawcą o sporej i systematycznie rosnącej dyskografii a utrzymujące się na plus minus równym poziomie nowe tytuły potrzebują specyficznego wyróżnika lub, mówiąc wprost, powodu do istnienia. Po drugie, zespoły parające się muzyką w większości instrumentalną w swych najlepszych momentach są w stanie zbudować samowystarczalną narrację, ale w tych słabszych wymagają wsparcia zewnętrznych czynników. Sensem istnienia "Rave Tapes", najsłabszego jak dotąd albumu Mogwai, był głównie luksusowy box set i wydanie na różowej kasecie. "Atomic" jest albumem znacznie lepszym nie tylko dlatego, że w przeciwieństwie do poprzednika posiada myśl przewodnią i nadbudowę w postaci filmu. "Atomic" sprawdza się z łatwością zarówno jako regularny album Mogwai, jako ścieżka dźwiękowa, jak i pierwsze dokonanie zespołu po odejściu jednego z kluczowych członków.
"Zidane: A 21st Century Portrait", pierwsze i kompleksowe podejście Mogwai do muzyki filmowej, ukazało się w dość ciężki dla zespołu okresie, po ówcześnie najsłabszym ich albumie "Mr. Beast". Album sięgał po starsze kompozycje i chciał raczej powracać do starszego brzmienia Mogwai (najlepiej uchwyconego na "EP+6"), lecz pozbawiony był dynamiki a jako głęboko medytacyjny nie przynosił żadnego satysfakcjonującego rozwiązania ciągle powtarzanych motywów. "Les Revenants" zaś przyniósł zbiór krótkich i kompaktowych form (ba, znalazła się tam nawet piosenka), opartych o melodyjne brzmienie pianina, ksylofonu i subtelnej dość gitary. Co ciekawe, o tym, że "Les Revenants" nie jest typowym soundtrackiem a bardziej niż o ilustrację (do serialu, którego członkowie zespołu nie widzieli), chodzi o zaznaczenie obecności dźwięku, mówił John Cummings. Ten sam, który pod koniec zeszłego roku i wkrótce po wydaniu retrospekcji "Central Belters" ogłosił odejście z grupy by zająć się własnymi projektami.
Nie wierzę, by za tym, że "Atomic" to nie tylko lepszy album niż "Rave Tapes", ale także najlepszy soundtrack ich autorstwa, stało odejście jednego z gitarzystów. Elektronika obecna jest na płytach Mogwai od półtora dekady, syntezatory również, choć faktycznie nigdy wcześniej w tak silnej, zaznaczonej ledwie na "Rave Tapes", retro odsłonie. Kluczem do wyjątkowo plastycznego charakteru "Atomic" jest raczej obrana tematyka, bo cóż lepiej pasuje do sonicznych kontrastów post-rocka niż historia epoki atomowej, od nadziei związanych z postępem naukowym, poprzez otchłań Hiroszimy i Czarnobyla, aż po grozę nadal istniejących na świecie 15700 głowic nuklearnych?
Z jednej więc strony "Atomic" brzmi jak soundtrack do "Fallouta", z drugiej jednak dokumentuje bodaj najbardziej upiorny element naszej rzeczywistości. Więzi między muzyką a filmem bywają problematyczne, ale w tym wypadku, choć album może z łatwością funkcjonować jako niezależna całość z wyraźną narracją, to wyjątkowo zachęca do obejrzenia eksperymentalnego dokumentu "Atomic: Living In Dread And Promise". Szkoda zatem, że tym razem nie połączono filmu i muzyki w jedno fizyczne wydanie. "Atomic" nie pozostawia jednak wielkiego pola do domysłów, obrazy kreowane przez kwartet są dostatecznie czytelne.
Nie wierzę, by za tym, że "Atomic" to nie tylko lepszy album niż "Rave Tapes", ale także najlepszy soundtrack ich autorstwa, stało odejście jednego z gitarzystów. Elektronika obecna jest na płytach Mogwai od półtora dekady, syntezatory również, choć faktycznie nigdy wcześniej w tak silnej, zaznaczonej ledwie na "Rave Tapes", retro odsłonie. Kluczem do wyjątkowo plastycznego charakteru "Atomic" jest raczej obrana tematyka, bo cóż lepiej pasuje do sonicznych kontrastów post-rocka niż historia epoki atomowej, od nadziei związanych z postępem naukowym, poprzez otchłań Hiroszimy i Czarnobyla, aż po grozę nadal istniejących na świecie 15700 głowic nuklearnych?
Z jednej więc strony "Atomic" brzmi jak soundtrack do "Fallouta", z drugiej jednak dokumentuje bodaj najbardziej upiorny element naszej rzeczywistości. Więzi między muzyką a filmem bywają problematyczne, ale w tym wypadku, choć album może z łatwością funkcjonować jako niezależna całość z wyraźną narracją, to wyjątkowo zachęca do obejrzenia eksperymentalnego dokumentu "Atomic: Living In Dread And Promise". Szkoda zatem, że tym razem nie połączono filmu i muzyki w jedno fizyczne wydanie. "Atomic" nie pozostawia jednak wielkiego pola do domysłów, obrazy kreowane przez kwartet są dostatecznie czytelne.
Rozpoczynający album "Ether" to zdecydowanie jeden z najbardziej optymistycznych utworów w historii Mogwai, ale zarazem kompozycja najbliższa ich klasycznemu rękopisowi. Prosty, powtarzalny motyw dęciaków z wolna się zagęszcza i już wydaje się, że zaskoczy brakiem eskalacji, ta jednak, niczym za najlepszych czasów "Come On Die Young" i "EP+6" nadchodzi, choć wyjątkowo delikatnie i łagodzona budującą atmosferą utworu. Naukowy optymizm "Ether" przechodzi w pozorną emocjonalną neutralność "SCRAM", którego laboratoryjna mechaniczność z łatwością by ilustrowała utrwalony na celuloidowej taśmie eksperyment. Lub przynajmniej program popularno-naukowy sprzed półwiecza. Ale z krztyną niepokoju oraz pomimo obecności gitar, ledwie jak na Mogwai zaznaczonej, mamy tutaj utwór, który najbardziej w ich katalogu zbliża się do rodaków z Boards Of Canada.
Syntezatorowe "U-235" sprawdzało się jako zapowiedź albumu, wychodząc poniekąd z brzmienia "Rave Tapes", lecz bez głupkowatości tamtej płyty. Tutaj jednak miażdżony jest przez następującą po nim "Pripyat", potężną, wręcz pastoralnie modlitewną ścianę syntezatorów, która najpełniej pokazuje, jak Mogwai zastępując nimi gitary potrafią osiągnąć ten sam klasyczny efekt jazdy walcem po dźwiękowych falach. Szkoda, że druga połowa "Atomic" wpływa już na bezpieczniejsze wody bliższe "Zidane" i "Les Revenants", ale w "Are You A Dancer?" na skrzypcach gości wieloletni współpracownik grupy Luke Sutherland, "Tzar" wydaje się być antytezą "Ether" kontrowaną jednak mechanicznymi uderzeniami, wreszcie finałowy "Fat Man" to znów klasyczne Mogwai budujące medytacyjną atmosferę głównie dźwiękami pianina. Ilustracyjne czy nie, jeśli chodzi o format albumu to "Atomic" okazuje najbardziej satysfakcjonującym wydawnictwem Mogwai w ostatnich latach. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]
Syntezatorowe "U-235" sprawdzało się jako zapowiedź albumu, wychodząc poniekąd z brzmienia "Rave Tapes", lecz bez głupkowatości tamtej płyty. Tutaj jednak miażdżony jest przez następującą po nim "Pripyat", potężną, wręcz pastoralnie modlitewną ścianę syntezatorów, która najpełniej pokazuje, jak Mogwai zastępując nimi gitary potrafią osiągnąć ten sam klasyczny efekt jazdy walcem po dźwiękowych falach. Szkoda, że druga połowa "Atomic" wpływa już na bezpieczniejsze wody bliższe "Zidane" i "Les Revenants", ale w "Are You A Dancer?" na skrzypcach gości wieloletni współpracownik grupy Luke Sutherland, "Tzar" wydaje się być antytezą "Ether" kontrowaną jednak mechanicznymi uderzeniami, wreszcie finałowy "Fat Man" to znów klasyczne Mogwai budujące medytacyjną atmosferę głównie dźwiękami pianina. Ilustracyjne czy nie, jeśli chodzi o format albumu to "Atomic" okazuje najbardziej satysfakcjonującym wydawnictwem Mogwai w ostatnich latach. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]