18 lutego 2016

Recenzja Mogwai "Central Belters"


MOGWAI Central Belters, [2015] Rock Action || Trójka Szkotów, Stuart Braithwaite, Dominic Aitchison, Martin Bulloch, założyła zespół w 1995 r., pierwszy siedmiocalowy singiel z utworami "Lower" i "Tuner" ukazał się na początku kolejnego roku, nakładem własnego labelu Rock Action. Dwadzieścia lat później jeden z najbardziej wpływowych zespołów współczesnej muzyki jako setny tytuł w katalogu Rock Action wydał imponującą kompilację "Central Belters". 34 kompozycje, od trzyminutowych piosenek po dwudziestominutowe monstra budują historię post-rocka, ale kompleksowo oddają istotę Mogwai, zwłaszcza dla tych, którzy z niedowierzaniem przeczytali wyżej o "jednym z najbardziej wpływowych zespołów"?

Kompilacje słusznie rozpoczynają dwie kompozycje pochodzące jeszcze sprzed oficjalnego albumowego debiutu Mogwai, już wtedy, w 1997 r. zabrane na proto-albumie "Ten Rapid (Collected Recordings 1996 - 1997)". Nie dziwi pojawienie tutaj "New Paths To Helicon Part 1", bo jest to utwór do którego Mogwai mają do dziś ewidentną i niewytłumaczalną słabość, nadal grany jest na żywo, zamieszczony był już na koncertowym albumie "Special Moves" i wyborze radiowych sesji "Government Commissions: BBC Sessions 1996-2003". Wydawać się może faktycznie najdojrzalszym ze wczesnych dzieł Mogwai, wskazującym ponadto późniejszy kompozycyjny kierunek, ale nigdy ani specjalnie nie porywał, ani nie opuszczał bezpiecznej kategorii ładnych melodii. "Summer" natomiast to wybór znakomity, wczesne i surowe jeszcze Mogwai w ciągu niecałych pięciu minut pokazuje przywiązanie do jeszcze zwartych piosenkowych struktur, ale całkiem słodką melodię punktuje już niemal metalową perkusją i nagłymi wybuchami gitarowego hałasu. Na tyle skutecznie, że jako "Summer (Priority Version)" pojawiła się na oficjalnym debiucie "Mogwai Young Team".


Ale album ten, uznawany za jeden z najważniejszych i definiujących tytułów lat dziewięćdziesiątych, w tym miejscu zostaje pominięty i od razu przeskakujemy do drugiej płyty "Come On Die Young" z 1999 r. Niemal tytułowy "Cody" prezentować zapewne ma wokalną stronę Mogwai, ale, po pierwsze, ciekawszym wyborem byłoby pozostać przy "Mogwai Young Team" ze spoken-wordową piosenką "R U Still In 2 It", z wokalnym udziałem Aidana Moffata z Arab Strap, co udanie pokazałoby bliskie korzenie obu legend szkockiej alternatywy, po drugie zaś, "Come On Die Young" lepiej przypomnieć jako płytę spójniejszą i ciemniejszą od eklektycznie rozedrganego "Mogwai Young Team". Jeśli więc mamy tutaj piorunujące "Christmas Steps", model z Sèvres post-rockowej kompozycji, to jego brutalizm sparowany mógł być raczej z medytacyjną melancholią "May Nothing But Happiness Come Through Your Door" niż z ładnym, ale miałkim "Cody".


Kolejny przeskok ponad trzecim albumem "Rock Action" stawia nas prosto przed płytą "Happy Songs For Happy People" z 2003 r., która na nowo zdefiniowała brzmienie Mogwai, jako bardziej kompaktowe i nieustannie balansujące między gitarami a elektroniką, co trwa zasadniczo do dziś. Przykładem będzie tu oczywiście zwarte, ale mimo 4 minut okrutnie emocjonalne "Hunted By A Freak", któremu towarzyszy hipnotyzujące "I Know You Are But What Am I?" Następnie cofamy się do kompilacyjnej płyty "EP+6", która swego czasu zebrała wczesne epki Mogwai w bodajże najlepszy ich album, tutaj jednak reprezentowany przez "Stanley Kubrick", kolejny ładny, ale niezbyt emocjonujący utwór do którego Mogwai mają ewidentną słabość. Po nim dopiero wracamy do "Rock Action" z 2001 r., albumu tak udanego, że zasługuje na osobne omówienie, i z którego rozbrzmiewa tutaj "Take Me Somewhere Nice", klasyczna slowcore'owa piosenka Mogwai z kruchym wokalem, oraz "2 Rights Make 1 Wrong", najbardziej pozytywna i budująca kompozycja w dorobku grupy. "2 Rights Make 1 Wrong" skupia w sobie wszystko to, co charakterystyczne było dla alternatywy przełomu stuleci, gitarowy post-rock, laptopowa emotronika, sekcja dęta, wokalne harmonie, ba, nawet banjo, spotykają się na przestrzeni dziesięciu minut tworząc pomnikową i boleśnie wręcz ekstatyczną całość.


Niespodziewanie pierwszy dysk kompilacji kończy jedyny utwór z "Mogwai Young Team" i nie, nie jest to monumentalny i wzorcowy "Like Herod", lecz rozbiegane i znacznie ustępujące mu znaczeniem "Mogwai Fear Satan". Największym problemem dysku dokumentującego pierwszy okres działalności Mogwai nie jest nawet kulejąca i niekonsekwentna chronologia, która zamazuje drogę jaką Szkoci przeszli od "Mogwai Young Team" do "Happy Songs For Happy People", ale zmiękczanie wizerunku i brzmienia zespołu. Sporadyczne utwory z wokalami i flirty z ładnymi melodiami, nie powinny mieć wpływu na to, że wczesne, "klasyczne" Mogwai to wielominutowe gitarowe monstra, emocjonalne szantaże, markowe kontrasty między ciszą a hałasem, księżycowe krajobrazy pełne dźwiękowych kraterów.


Drugi dysk i do dziś trwający drugi okres działalności Mogwai to wtłaczanie post-rockowych struktur w bardziej tradycyjne formy, krótkie, przystępniejsze, często więc rockowo-piosenkowe, ale silniej podbijane elektroniką. Szkoda tylko, że inaugurowała go najsłabsza i zdecydowanie tu nadreprezentowana płyta "Mr. Beast" z 2006 r. "Friend Of The Night" to jeden z najpiękniejszych i najbardziej zwiewnych utworów Mogwai, "Auto Rock" zgodnie z nazwą niemal definiowało zmodyfikowane brzmienie Mogwai w nowy gatunek, ale "Travel Is Dangerous" był po prostu dość tradycyjnym rockowym singlem a przyciężkie "We're No Here" może służyć najwyżej jako przykład kompozycyjnych mielizn "Mr. Beast". Następca "The Hawk Is Howling" z 2008 r. przyniósł nie tylko pełną rehabilitację, ale też chwilowy i całkowicie instrumentalny powrót do melancholijnych brzmień ery "Come On Die Young" i "EP+6", co najpełniej ilustruje znakomity "I'm Jim Morrison, I'm Dead" a o nowe style uzupełnia ognisty "Batcat" (choć nie tak oryginalny, bo będący kalką "Glasgow Mega-Snake" z "Mr. Beast") i wyjątkowo jak na Mogwai radosne "The Sun Smells Too Loud".


Współcześnie podretuszowany powrót do przeszłości umocnił jednak wrażenie, ze wraz z szóstym albumem Mogwai stało się oficjalnie zespołem tylko dla fanów. Siódma płyta, "Hardcore Will Never Die, But You Will" okazała się największym sukcesem zespołu w ostatnich latach, przynosząc plejadę przystępnych, lekkich i wyjątkowo witalnych kompozycji, bliskich ideałom rockowego przeboju. Obecność trzy utworów, "Mexican Grand Prix", "Rano Pano" i "How To Be A Werewolf", jest zatem w pełni uzasadniona. W tym miejscu dziwi jednak "Wizard Motor" ze ścieżki dźwiękowej serialu "Les Revenants" a z ostatniego jak dotąd regularnego albumu "Rave Tapes" obecność ciężkawego "The Lord Is Out Of Control", ale  oprócz sympatycznego "Remurdered" istotnie trudno wybrać coś z tej drugiej najsłabszej płyty Mogwai. Na zakończenie zatem pojawia się autentyczny piosenkowy przebój "Teenage Exorcists" z epki "Music Industry 3. Fitness Industry 1." a historia grupy wszczęta potencjalną przebojowością "Summer" zdaje się zataczać pełne koło.


Dla tych, którzy regularną dyskografię Mogwai znają na wylot oczywiście największe znaczenie będzie miał dysk trzeci z tzw. rarytasami. Tutaj również zdarzają się niekonsekwencje, dlaczego bowiem powtórnie sięgnięto po "EP+6" i soundtrack do "Les Revenants", skoro utwory z nich znalazły się już w części podstawowej? Zwłaszcza, że "Hungry Face" to ciekawsza kompozycja z "Les Revenants" niż zamieszczony wcześniej "Wizard Motor" a "Burn Girl Prom Queen" z "EP+6" jest nie tylko lepsze od "Stanley Kubrick, ale jest wręcz esencjonalnym i jednym z najlepszych utworów Mogwai, mistrzostwem wielowarstwowej eskalacji i rozdzierającej emocjonalności, punktem pośrednim na drodze od surowości "Like Herod" i "Christmas Steps" do eklektyzmu "2 Rights Make 1 Wrong".


Ilustracyjne zdolności Mogwai reprezentuje tutaj również "Half Time" ze ścieżki dźwiękowej "Zidane: A 21st Century Portrait", co po raz kolejny trudno jednak zaliczyć do rarytasów. Tymi są z pewnością "Hugh Dallas", piosenka z rocznicowej reedycji "Come On Die Young", "Devil Rides", b-side singla "Batcat" brzmiący jak piosenka R.E.M., gęste, rockowe, energetyczne i bardzo udane "Hasenheide", b-side "Rano Pano" z "Hardcore Will Never Die, But You Will" wypełnionego jednak podobnymi kompozycjami, jednorazowy i pobrzmiewający alt.country singiel "Tell Everybody That I Love Them", czy "D To E" z koncertowej epki z czasów "Rock Action" oraz japońskiego wydania tamtego albumu.


Prawdziwym zjawiskiem jest tutaj jednak "Earth Division", utwór, który dał tytuł epce udanie uzupełniającej "Hardcore Will Never Die, But You Will", ale ostatecznie znalazł się wyłącznie na kompilacji "Occupy This Album". Sześciominutowe "Earth Division" to najlepszy utwór Mogwai ostatnich lat, medytacyjny, intensywny, z elementem tajemnicy, którego brakuje nowszym piosenkom Mogwai, precyzyjnie skupiony, ale rozedrgany, do całkowitego się w nim zatopienia, pomimo a być może dzięki kolejnym emocjonalnym szpilom wbijanym w słuchacza. "Central Belters" można jednak zakupić tylko dla jednej kompozycji, o historycznej wręcz wadze i dosłowniej koronnej w dorobku Mogwai. "My Father My King", dwudziestominutowa wariacja na temat żydowskiej melodii i modlitwy Avinu Malkeinu, rozdzierająca i brutalnie piękna, łączy niedoścignioną potęgę post-rocka z klasyczną duchowością, jak nic innego ucieleśnia ideę transcendencji poprzez hałas.


"Central Belters" to również  rarytas dla winylowych onanistów, czyli dla tych, którzy chcieliby dumnie wyeksponować sześciopłytowe wydanie na półce lub których bawi dwunastokrotne wstawanie z kanapy i zmienianie stron celem wysłuchania jednego albumu. Fani zawsze będą mieć zastrzeżenia odnośnie wyboru, zawsze też będą chcieć więcej niepublikowanego materiału. Reszta, chcąca się przekonać, jak jeden zespół przywłaszczył sobie etykietę post-rocka, generując setki naśladowców i wpływając na szereg gatunków, od elektroniki przez indie-rock po post-metal, ma ku temu znakomitą okazję. 8/10 [Wojciech Nowacki]