26 lipca 2017

Recenzja John Grant "Grey Tickles, Black Pressure"


JOHN GRANT Grey Tickles, Black Pressure, [2015] Bella Union || W kategoriach uprawianej sztuki John Grant to self-made man idealny. Oczywiście, każdy artysta w mniejszym lub większym stopniu sięga do własnych przeżyć, doświadczeń i historii, ale każdy wers Granta, każda jego piosenka, płyta, każdy element jego osobowości, światopoglądu i nawet języka krzyczy głębią jego przeżyć. Niekoniecznie zresztą krzyczy, częściej ironicznie pomrukuje, wkrada się niezauważalnie do naszego życia stając się najlepszym przyjacielem, starszym bratem, dobrym wujkiem. John Grant - najlepszy pieśniarz i wzór męskości XXI wieku.

Urodzony w małym miasteczku w Michigan, wychowany w stanie Colorado, który dziś uchodzić może za względnie liberalny, ale znajduje się jednak na mentalnej granicy konserwatywnego Południa, Grant był niemal predestynowany do przegranej w boju o pogodzenie się z własną orientacją seksualną. Ukojenie przynosiła mu popkultura, literatura, zamiłowanie do języków, ale popadł w całe spektrum różnorakich uzależnień, od alkoholu przez narkotyki po autodestrukcyjny seks. Alternatywnie rockowy zespół The Czars, który zdołał zdobyć sobie pewną popularność, rozpłynął się w niebycie pozostawiając Granta samemu sobie. Początek kariery solowej naruszyła wieść o zakażeniu wirusem HIV, do czego publicznie przyznał się podczas występu z Hercules & Love Affair. Przy okazji nagrywania drugiej solowej płyty wyruszył na Islandię, gdzie zdecydował się pozostać, szlifując języki, współpracując z przedstawicielami nie tylko tamtejszej sceny muzycznej i nareszcie prowadząc zdrowe, szczęśliwe życie.

Brak pewności siebie i ciągły samokrytycyzm jednak pozostają, jak u każdego nadwrażliwego intelektualisty który otarł się o mentalne problemy. Grant analizuje siebie, otaczającą go rzeczywistość, ulega też pokusie analizy swej przeszłości, ale czyni to przez pryzmat bezbłędnie rozwiniętego zmysłu krytycznego oraz ironicznego poczucia humoru, które w dzisiejszym świecie jest zarówno mechanizmem samoobrony, jak i ekwiwalentem fizycznej przemocy dla w gruncie rzeczy miłych ludzi. Zręczny, inteligentny język Granta wydaje się być kolokwialnym, pełno w nim jednak odniesień do amerykańskiej popkultury, literatury wysokiej, historii LGBT, jego ironiczny dowcip jest jednak życzliwie prostolinijny, choć skrywa się za nim piekło dorastania w Ameryce. Pełen zakres emocji, które Grant rejestruje i analizuje, przekazuje oczywiście pod postacią swego lejącego się niczym miód głosu, lecz nie zawsze posługuje się banalną, choć widowiskową siłą. Emocje zagęszcza barwą, niesioną narracją, nie ulega przy tym pokusie prześpiewania i pozostawia sporo przestrzeni na wybrzmienie swej ponadczasowej, uniwersalnej muzyce.


Jej podstawa zawsze była prosta. Pianino i gitara akustyczna wystarczyły do wypełnienia debiutu "Queen Of Denmark" bez wyjątku zjawiskowymi kompozycjami. Sięgnięcie po mroźną, przestrzenną elektronikę Gus Gus na "Pale Green Ghosts" sytuacji tej w najmniejszym stopniu nie zmieniło, piosenki Granta pozostały równie melodyjne, pomysłowe, hymniczne niemal, choć bez niepoważnego patosu. Muzycznie "Grey Tickles, Black Pressure" nie jest ani powrotem do konwencjonalnego brzmienia pierwszej płyty, ani prostą kontynuacją elektronicznego oblicza drugiej. Grant nie stoi w miejscu, przesuwa akcenty, po nowe środki sięga z odwagą i wiedzą o ich pochodzeniu, stąd też album miejscami jest wyraźnie nieociosany, kanciasty, w porównaniu z poprzednikami wręcz agresywny. Cynizm (You know it takes an ass like yours to make it possible for me / To have developed such a very high tolerance for inappropriate behaviour), narcyzm i ataki paniki w "Snug Slacks" przystrojone są w twarde, narkotyczne disco lat siedemdziesiątych, zdewastowanemu sercu w "Guess How I Know" towarzyszy agresja brzmieniowa i wizualna. Wycedzona złość łączy się z kabaretowym humorem w zaśpiewanym wspólnie z Amandą Palmer "You & Him" (You and Hitler oughta get togetherYou oughta learn to knit and wear matching sweaters). Bezsilność pomocy w obliczu klinicznej depresji skrywa się w "Voodoo Doll" pod postacią rytmicznej elektronicznej piosenki. Obrazom ludzkiej ignorancji w "Global Warming" i uwłaczających związków w "No More Tangles" (No more reindeer games with narcissistic queers) przygrywają zaś gustowne orkiestracje.

Tytułowe "Grey Tickles, Black Pressure" pogrywa z potrzebą akceptacji, konfrontuje problemy własne z tymi światowymi i wyraźnie sugeruje, że motywem przewodnim płyty jest męski kryzys średniego wieku, trudny szczególnie jeśli ma się za sobą życie pełne dewastujących doświadczeń. Album spina jednak klamra miłości rodem z Pierwszego Listu do Koryntian, "Grey Tickles, Black Pressure" jest więc o odwadze konfrontacji między ideą a jej przejawami w rzeczywistości. Na szczęście miłość nie realizuje się tylko pod postacią narcyzmu, wykorzystywania, uzależnień, religijnego fanatyzmu, ale też w sposób czysty i prosty. Stąd też "Disappointing", nie tylko jedna z najbardziej przebojowych piosenek Granta, ale i tak po ludzku jego najpiękniejsza obok "GMF" piosenka miłosna. Poturbowana męskość wychodzi z tego zwycięsko. Inteligencja, ciekawość świata, analiza i krytyka, humor i życzliwość, emocjonalna szczerość, wrażliwość, cienie minionych przeżyć, to wszystko tworzy dziś mężczyznę może i w średnim wieku, ale na nowych warunkach seksownego. 10/10 [Wojciech Nowacki]