14 lipca 2017

Recenzja Spaceslug "Time Travel Dilemma"


SPACESLUG Time Travel Dilemma, [2017] Oak Island || "Lemanis", debiutancki album Spaceslug, był bez najmniejszej wątpliwości płytą genialną. Wszystkie elementy na tej płycie wskoczyły na odpowiednie miejsce, kosmiczny klimat, przestrzenna gra gitary, spokojne, wycofane, ale momentami niepokojące wokale i zgrana, bardzo uzdolniona sekcja rytmiczna wybijająca rytm pełnych kosmicznego pyłu utworów. Tym ciekawiej skonfrontować się z kolejnym longplayem w dorobku wrocławian.

Oczywiście z drugim albumem zawsze wiąże się niebezpieczeństwo, nie bez powodu zwane "syndromem drugiej płyty". Niektóre formacje, gnane naprzód wielkimi nadziejami, dają z siebie tak wiele przy okazji debiutu, że przy kolejnym albumie, gdy nadziei wiązanych z karierą nie udaje się zrealizować, płoną jak tanie rosyjskie zapałki. Formacji Spaceslug to jednak nie dotyczy. Po pierwsze, Kamil Ziółkowski i Jan Rutka nie są nowicjuszami na scenie stoner rockowej, grając w równie udanym, chociaż tworzącym na bardziej Kyusową modłę, projekcie Palm Desert. Zresztą to samo można powiedzieć o Bartoszu Janiku i jego Legalize Crime. Po drugie, każdy kto dokładnie wsłuchał się w "Lemanis" musiał pojąć, że nie mamy tu do czynienia z chwilowym rozbłyskiem supernowej, lecz z dobrze budowanymi, inteligentnymi i technicznie skomplikowanymi kompozycjami. Takich płyt nie nagrywa się przez przypadek. I rzeczywiście, o przypadku nie ma również mowy gdy odpalimy "Time Travel Dilemma", jest to bowiem pyta bliska stonerowemu ideałowi.


Piszę to jako osoba zauroczona tą bogatą sceną muzyczną. Nie brakuje na niej płyt fenomenalnych, wspomnę chociażby instrumentalne Stone From The Sky, King Weed, świetne riffy Green Yeti czy ciężar Humulus i narkotczne wizje Hazy Sea. Zespołów zwracających uwagę jest prawdziwe bogactwo, Witchfinder, Elbrus, Child, grające odpowiednio doom / stoner rocka, psychodelię i bluesa. Wszystkie charakteryzują się profesjonalizmem, gęstym brzmieniem i dobrymi pomysłami. A jednak żadna z nich nie jest w stanie nawiązać otwartej walki ze Spaceslug, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało.

Wszystko dlatego, że Spaceslug wie dokładnie czego chce i w jaki sposób to realizować. Na albumach formacji nie ma stylistycznych wycieczek zaburzających odbiór płyty. Longplay stanowi zamkniętą całość, jak w najlepszych czasach koncept-albumów z początku lat 70-tych, gdy hard rock nie wyzbył się jeszcze psychodelicznych naleciałości odziedziczonych po poprzedniej dekadzie. Koherentne kompozycje na "Time Travel Dilemma" służą przede wszystkim budowaniu głębokiego klimatu. Oczywiście, mamy tu zróżnicowane wokalizy (ale nie na tyle zróżnicowane by wprowadzać zamęt w odbiorze płyty), chwytliwe, ale głęboko ukryte pod warstwą efektów i przesteru melodie oraz świetne wykonanie techniczne. Nie to jednak decyduje o potędze obu materiałów formacji. W utworach Spaceslug jest coś nieokreślonego i nieuchwytnego, eterycznego nawet. Słuchając albumu ma się wrażenie patrzenia z bardzo wysoka na oddalającą się Ziemię. Niemal czuć chłodny powiew wiatru na twarzy i pył pustyni wzbijający się wraz ze startem. Czyli są to dokładnie te odczucia, które powinny towarzyszyć zespołowi o tak jasno określonej stylistyce. Nie brakuje tu również kosmosu i pustki. I nie chciałbym abyście pomyśleli sobie, że po prostu dałem się zwieść graficznej prezentacji zawartej na okładkach płyt zespołu. Obie są przepiękne i naprawdę wspaniale uzupełniają przekaz muzyczny. Tyle, że gdyby projektowi graficznemu nie dorównywała warstwa kompozycyjna, to okładki digipaka posłużyć mogłyby co najwyżej za artystycznie wyrafinowaną podstawkę pod piwo. Nie przeczę jednak, że w osobie Macieja Kamudy zespół zyskał kogoś, kim dla Pink Floyd był Storm Thorgerson. W warstwie graficznej drugiej płyty widać bowiem prawdziwe zrozumienie przekazu zespołu.

Nie ma sensu rozwodzić się z osobna nad każdą z kompozycji, ponieważ jak już pisałem, poszczególne utwory przenikają się i dopełniają. To nie jest płyta do samochodu ani zapychacz tła. A w każdym razie przy takim podejściu słuchacz bardzo, bardzo dużo straci. Warto odpalić album dopiero wówczas, kiedy możemy liczyć na godzinę spokoju i wyciszenia. W tak sprzyjających okolicznościach Spaceslug okaże się płytą wartą każdych pieniędzy. Proponuję, aby każdy niezdecydowany posłuchał przynajmniej kompozycji tytułowej z płyty "Time Travel Dilemma". Już te dziesięć minut może dać jasną odpowiedź jak blisko, bądź jak daleko jest wam do stoner rocka. 9/10 [Jakub Kozłowski]