PEARL JAM Let's Play Two, [2017] Monkeywrench || Albumy koncertowe Pearl Jam to temat rzeka. Dosłownie, bo można je już liczyć bodajże w setkach, co oczywiście nie jest problemem dla nikogo poza hardkorowymi zwolennikami katalogowania wszystkiego na Discogs. Legalne udostępnienie niemal każdego koncertu zespołu jego uczestnikom, fanom i właściwie każdemu zainteresowanemu jest jednocześnie rewolucyjne i, po lekkim namyśle, całkowicie naturalne. Jaki zatem w obliczu swobodnego dostępu do tzw. oficjalnych bootlegów i możliwości własnego ich wartościowania sens ma wydawanie przez Pearl Jam bardziej tradycyjnie pojmowanych płyt koncertowych?
"Live On Two Legs" z 1998 roku zdążyło się jeszcze ukazać przed pierwszą ofensywą bootlegów i zasadniczo wpisywało się w typowy model tego rodzaju wydawnictwa. Czyli parę piosenek z aktualnie promowanego albumu, ówcześnie "Yield", parę faworytów publiczności, parę obowiązkowych obowiązkowych pozycji z "Ten", ale złożyło się na całkiem reprezentatywną i różnorodną całość, choć pozbawioną naturalnej dramaturgii późniejszych nieedytowanych bootlegów. "Live On Ten Legs" z 2011 roku w oczywisty sposób nawiązywało do swojego niemalże imiennika, wpisując się też w ówczesne obchody dwudziestolecia grupy. Wtedy wydawać się mogło tylko jedną z rocznicowych ciekawostek, obok książki, filmu i kompilacji, nota bene, również o przynajmniej częściowo koncertowym, lecz głównie archiwalnym charakterze. Dziś jednak zaskakująco pokazuje jak silny, angażujący, nadal różnorodny i niekoniecznie w oczywisty sposób najprzystępniejszy set można złożyć z późnego katalogu Pearl Jam.
Do tego mamy pełno wydawnictw, które plasują się gdzieś pomiędzy regularnymi koncertówkami a oficjalnymi bootlegami (wielodyskowa kolekcja z The Gorge, akustyczny set z Benaroya Hall), "Let's Play Two" jest zaś formalnie ścieżką dźwiękową do filmu łączącego muzykę Pearl Jam z tematem, który nie mógłby mnie mniej obchodzić, mianowicie ze sportem. Futbol amerykański jest jednak niezaprzeczalnie nierozerwalną częścią tamtejszej kultury, dla Pearl Jam jest to więc nobilitujące podkreślenie ich statusu, dla samej płyty zaś klucz do doboru utworów.
Przede wszystkim ma być ładnie. Stąd i "Low Light", i stadionowo rozpędzający się do wspólnego śpiewania "Better Man", i "Elderly Woman Behind The Counter In A Small Town", czyli piosenka, którą wyobrazić dziś sobie można w dziejącym się w latach dziewięćdziesiątych niezależnym filmie drogi. Albo na podwórku demokratów gawędzących o sporcie i polityce przy niedzielnym bbq. Czyli wszystko pasuje. Są tu też oczywiście obowiązkowe numery z "Ten", w końcu słuchaczom / widzom przypomnieć trzeba skąd ten cały Pearl Jam pamiętają. "Corduroy" to kolejny ewidentny koncertowy faworyt, lekko schizofreniczny, podobnie zresztą jak album z którego pochodzi, irytuje bowiem w swej części piosenkowej, ale motoryczna część instrumentalna jest niezwykle nośna, pod warunkiem, że nie psują jej lekko głupiutkie zaśpiewy. Dodajmy jeszcze pełne rozmachu "Given To Fly" czy "Crazy Mary", narastający, angażujący cover, epicki, lecz bez patosu, by mniej więcej nakreślić obraz "Let's Play Two".
Dla urozmaicenia są tu jednak i ostrzejsze kompozycje, kanciaste "Last Exit", ale i "Go", pokazujące że najlepsze kompozycje Pearl Jam mogą z łatwością być i ostre, i ładne. Zaskakuje również tytułowy utwór z niestety wyjątkowo bezbarwnego i ostatniego jak dotąd studyjnego albumu "Lightning Bolt", po latach bowiem brzmi już całkiem klasycznie. Najciekawszymi niespodziankami są jednak "Black, Red, Yellow", znane z kompilacji rarytasów "Lost Dogs", finałowy cover The Beatles "I've Got A Feeling" oraz "All The Way", nowa i praktycznie solowa piosenka Eddiego Veddera, dedykowana drużynie Chicago Cubs, której domowy stadion Wrigley Field był miejscem zarejestrowanych tutaj koncertów. "Let's Play Two" ma większe szanse posłużyć jako ciekawostka dla przygodnych bardziej niż oddanych fanów. I jedni, i drudzy powinni raczej posłuchać któregokolwiek z nowych bootlegów, najlepiej z Krakowa lub z Pragi, by w pełni doświadczyć jak długimi, różnorodnymi, zaskakującymi i nadal fenomenalnymi potrafią być koncerty Pearl Jam. 6/10 [Wojciech Nowacki]