Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grizzly Bear. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grizzly Bear. Pokaż wszystkie posty

6 listopada 2017


GRIZZLY BEAR Painted Ruins, [2017] RCA || Otwarcie albumu przynosi poczucie niezmąconego komfortu. "Wasted Acres" jazzującą atmosferą i ciepłym analogowym brzmieniem sprawia wrażenie nostalgicznej pocztówki z lat 70-tych. Organiczne dźwięki gitary, linia basu, szurająca perkusja i punktujące finał pianino przypominają czasy szpulowych magnetofonów tak plastycznie, jakby ktoś ustawił kamerę na ulicy skandynawskiego miasteczka. Jeśli Grizzly Bear miałoby być nabożnym zespołem to właśnie w takim małomiasteczkowym protestanckim duchu. Skromnym, ale ufnym w owoce własnej pracy i ostrożnie optymistycznym.

"Wasted Acres" to bardzo udany początek płyty po którym następuje dość kontrowersyjny singiel "Mourning Sound". Trochę to podobny przypadek do Warpaint, kiedy to ambitnie zadumany wykonawca postanawia zabawić się w przebój, ale o ile "New Song" było autentycznym, modelowym hitem, to "Mourning Sound" wydaje się być dość wymuszonym. Niby śpiewny i rytmicznie przebojowy, ale donikąd nie prowadzi, niby wprowadza coś nowego, ale nie pasuje do kontekstu całego albumu, niby się podoba, ale chyba tylko na zasadzie powtórnych przesłuchań. Strukturalną antytezą tej piosenki jest na szczęście "Four Cypresses", które kontynuuje wątki nakreślone w "Wasted Acres", efektownie i przemyślanie eskaluje, tworzy zamkniętą całość i prezentuje się niczym miniaturowa wariacja na temat art-rocka.


Kłopotliwie zaczyna być już w "Three Rings". To nadal dobra kompozycja, choć dodatek syntezatorów i leniwy wokal zbliżają ją niebezpiecznie do The National, co nie jest bynajmniej najbardziej zachęcającym skojarzeniem. Nadal warto docenić, że mimo posiadania dwóch wokalistów utwory nie są prześpiewane i dają odpowiednio wiele przestrzeni muzyce, ale już tutaj daje o sobie znać szalejąca i w efekcie przyciężka perkusja. Ciąży ona wyraźnie na resztą materiału, praktycznie do samego końca, nieprzypadkowo zatem przeważająca większość płyty zlewa się w jedną perkusyjnie rozedrganą całość. A to zrobi się bardziej słonecznie, a to bardziej medytacyjnie, ale po wspomnianych wyżej pierwszych utworach, można było się spodziewać się płyty albo różnorodnej, albo spójnej, lecz z pewnością nie takiej, przy której gubi się uwagę. Jednocześnie pełno jest tu produkcyjnych, aranżacyjnych i kompozycyjnych elementów, które na moment pozwolą się zadumać nad talentami poszczególnych muzyków (i wokalistów), ale im więcej ich wyłuskujemy, tym silniejsze poczucie rozczarowania. "Painted Ruins" udanie obiecuje nadejście czegoś więcej, co nigdy jednak nie następuje.

Dopiero finałowe "Sky Took Hold" znów podkręca gustowną epickość i zręczną narracyjność Grizzly Bear, będąc jednocześnie echem "Sun In Your Eyes" kończącego "Shields". Tamten album był na tyle pomysłowy i różnorodny, że i jego B-side'y okazały się wartościową całością. "Painted Ruins" zawiera dokładnie te same składniki, ze światotwórczą gitarą i często obłędnie śpiewnymi wokalami na czele. Album nie nudzi i pozwala cieszyć się jego poszczególnymi elementami. Tym razem czegoś jednak zabrakło by związać je w równie artystowską frapującą całość. 7/10 [Wojciech Nowacki]

2 kwietnia 2014


GRIZZLY BEAR Shields: B-Sides EP, [2013] Warp || Nie znoszę specjalnych wzbogaconych edycji ukazujących się plus minus rok po właściwym albumie, jest to jedna z najgorszych i najbardziej nieuczciwych praktyk na rynku muzycznym. Niestety, coraz bardziej powszechna. Problem w tym, że kierowana jest głównie do największych fanów, przypadkowi słuchacze obejdą się bez dodatkowego dysku z nowymi utworami, odrzutami czy żywymi nagraniami. Grizzly Bear akurat zaproponowali w miarę eleganckie rozwiązanie. „Shields”, jedna z najważniejszych i najlepszych płyt rockowych ostatnich lat, ukazała się w dwupłytowej edycji rozszerzonej „Shields: Expanded”, ale dodatkowy dysk można zakupić również osobno jako epkę „Shields: B-Sides”. Z tym, że wyłącznie w mp3 lub na winylu.

Latem 2011 roku grupa podjęła pierwszą próbę nagrania następcy „Veckatimest”, albumu, który okazał się wielkim sukcesem i promowany był szeroko zakrojoną trasą koncertową. Może zmęczenie i oczekiwania, może niesprecyzowane napięcie w zespole, a może mityczne światła Marfy sprawiły, że z sesji tej na „Shields” trafiły tylko dwie kompozycje (ale za to najlepsze, „Sleeping Ute” i „Yet Again”). Drugie podejście, już w innym miejscu, okazało się tym właściwym a nagrania z dwutysięcznego miasteczka Marfa w Teksasie trafiły na półkę owiane lekką tajemnicą.


Trzy dema z Marfy pokazują, że w czasie sesji faktycznie wibrowały w zespole podskórne emocje. „Taken Down” czerpie bezpośrednio z tradycji amerykańskiego folku, stopniowo jednak jego atmosfera rozdzierająco wręcz się zagęszcza. „Everyone I Know” to krótka i po prostu smutna piosenka. Pochmurne „Will Calls” dociera zaś do granic agresywności, choć jest to oczywiście agresja w wykonaniu Grizzly Bear. Co ciekawe, choć to zaledwie dema, nie odbiegają jakością dźwięku znacząco od dwóch odrzutów z właściwej sesji do „Shields”. W „Listen and Wait”, poza firmowym napięciem w wokalu i radio-friendly długością, nic nie wskazuje dlaczego akurat ta piosenka została wybrana na nieformalny singiel promujący to wydawnictwo. Ale „Smothering Green”, stopniowo nabierający rozmachu lo-fi walczyk, należy do najlepszych kompozycji Grizzly Bear.

Na cyfrowej edycji „Shields: B-Sides” znalazły się trzy remiksy. I nie oszukujmy się, możemy filozofować o sztuce remiksu i dekonstrukcji oryginału, ale najczęściej oczekujemy guilty pleasure w postaci ulubionej piosenki na epickim bicie. Niestety, tym większym rozczarowaniem okazuje się remiks „Gun-Shy” Lindstrøma, brzmiący jak tysiące przypadkowych amatorskich przeróbek z YouTube’a. Za podejściem Nicolasa Jaara do „Sleeping Ute” stał faktycznie koncept, charakterystyczny gitarowy motyw brzmi tutaj wręcz upiornie, szkoda jednak, że całość lekko się rozmywa nie prowadząc do żadnej konkluzji. Na tle tych dwóch skrajnych podejść typowo, lecz satysfakcjonująco prezentuje się dopiero „A Simple Answer” w remiksie Liars. 6/10 [Wojciech Nowacki]

30 grudnia 2012


GRIZZLY BEAR Shields, [2012] Warp || Żal mi terazrockowców i mówię to bez szyderstwa. Żyją sobie w swoim świecie kolejnych reedycji Deep Purple i Pink Floyd, w którym szczytem alternatywy jest Muse, a wydarzeniem roku nowa płyta Soundgarden. Wszystko to w połączeniu z utyskiwaniem na współczesną muzykę i lekką pogardą wobec sceny indie, bo to tylko młodzież kopiująca dawnych i wielkich.

Etykieta rocka dla jednych pokryła się zacną patyną, dla innych wilgotnym mchem, niezależnie jednak od jej definicji przyznać trzeba, że do czołowych określeń dziś nie należy. Sam już zapominam o swej własnej, prywatnej teorii, mówiącej że rock = alternatywa, oryginalność i postęp, dlatego bardziej rockowe dla mnie jest Four Tet niż Iron Maiden. Lecz gitary przecież nie odeszły do lamusa, mamy post-rockowe spięcia, mamy flanelowy folk, mamy indie-garaże i lekkie poczucie wstydu, by naszą muzykę określać mianem rockowej, pozwalając na zawłaszczenie tego pojęcia przez rockistowskich dinozaurów. Tymczasem albumy takie jakie „Shields” spokojnie można uznać za nowych klasyków.


Otwierający płytę „Sleeping Ute” to majstersztyk. Genialna kompozycja, o niebanalnej strukturze, skromna i epicka zarazem. Trzy pierwsze utwory tworzą powalającą całość, w „Speak In Rounds” Electric Light Orchestra spotyka się z Fleet Foxes, w „Yet Again” soft-rock z garażowym brudem. Skojarzenia z ELO i popowym, melodyjnym rockiem późnych lat siedemdziesiątych, rodzi przede wszystkim wokal, również w najbardziej piosenkowym „Gun-Shy”. Mimo zaś lekkiego przybrudzenia brzmienia każda pieśń skrywa w tle aranżacyjne bogactwo.


W połowie albumu następuje zdecydowanie wyciszenie. I znów za sprawą wokalu pojawia się kolejne skojarzenie, mianowicie z lżejszym i odbarokowionym Hjaltalín. Centralnym utworem wydaje się „A Simple Answer”, to tu padają proste słowa No wrong or right, just do whatever you like, które definiują opływający, mantryczny spokój bijący z całego albumu. Tempo i napięcie powracają pod koniec płyty w „Half Gate”. Siedmiominutowy zaś „Sun In Your Eyes” to jeden z najbardziej poruszających i kompletnych finałów jakie można usłyszeć.

W ostatniej kompozycji powtarzają się słowa It overflows i taka właśnie jest ta płyta. Muzyka Grizzly Bear opływa, otacza nas ochronną tarczą spokoju, chce się do niej wracać, stąd wiemy, że mamy do czynienia z płytą zjawiskową. Zetknięcie tradycji ze współczesnością, uderzająca niebanalność kompozycji, pięknych i urokliwych, niezwykle emocjonalnych i wbrew pozorom konstrukcyjnie zawiłych, to wszystko sprawia, że „Shields” należy do najlepszych albumów tego roku i obowiązkowych klasyków (alternatywnego) rocka. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]