27 lipca 2011

Recenzja Brandt Brauer Frick „You Make Me Real”


BRANDT BRAUER FRICK You Make Me Real, [2010] !K7 || Daniel Brandt i Jan Brauer, obaj udzielający się wspólnie w różnych jazzowo-klubowych projektach, spotkali w 2008 roku Paula Fricka, posiadającego klasyczne muzyczne wykształcenie rodem z berlińskiego konserwatorium a parającego się głównie tworzeniem kolejnych house'owych miksów. Z połączenia tych elementów powstało trio, które rozpoczęło żmudny proces produkowania wspólnej płyty. Dlaczego żmudny? Wyobrazić sobie można, że nagrywanie albumu techno przy pomocy niemal wyłącznie żywych instrumentów do najłatwiejszych nie należy.

Ciężko natomiast wyobrazić sobie osoby lepiej przygotowane do stworzenia tak genialnej płyty jak You Make Me Real. Muzyczna erudycja, klasyczne wykształcenie, jazzowa emocjonalność oraz, co tu dużo mówić, tradycje niemieckiej elektroniki złożyły się na zjawiskowy album. Owszem, wielokrotnie w dziejach muzyki pojawiały się podobne eksperymenty. Wspomnieć wystarczy The Versailles Sessions Murcofa, bliższe jednak muzyce dronowej i jakkolwiek wciągające, to dalekie od bycia prawdziwie przyjemnym. Brandt Brauer Frick prezentują natomiast przewrotnie skonstruowaną, ale jednak muzykę, do tego niezwykle ciepłą i ludzką. Jeśli eksperyment, to tylko i wyłącznie w warstwie konstrukcyjnej.


Przy pomocy bowiem fortepianu, perkusjonaliów, wibrafonu, sekcji dętej i smyczkowej oraz szeregu akustycznych instrumentów z dodatkiem analogowych syntezatorów stworzyli muzykę bezdyskusyjnie kwalifikowaną jako pogranicze techno, house'u i odrobiny jazzu. Nerwowy Corky Prelude oparty jest, jak większość zresztą utworów, na perkusyjnej pętli wokół której rozwija się również zapętlony i zniekształcony fortepian oraz house'owe syntezatory. Jest to jednak ledwie półtoraminutowe intro, po którym następuje Bop. Jeden z najlepszych utworów na płycie, z wolna objawia nam kolejne swe warstwy ciesząc wyraźnie synkopującym rytmem i kolejnymi klawiszowymi pętli, najwyraźniej ukazując nam swe niespodziewane ciepło wraz z wejściem fortepianu mniej więcej w połowie. Do tego Bop opatrzony jest, uwaga, zabawnym teledyskiem. Tak, tak, wiem, „Niemcy” i „dowcip” rzadko dobrze komponują się w jednym zdaniu.

W galopującym Paparazzi wiodącą rolę pełnią pętle klawiszowe, potem dopiero poszatkowane bębny i jazzowy akustyczny bas. Wytchnienie, choć niełatwe, przychodzi wraz z Caffeine, kolejną wyborną kompozycją. Delikatnie opleciony nieprzebraną ilością dźwięków przeróżnej proweniencji utwór ten jest dojmująco wręcz niepokojący, które to wrażenie potęguje dodatkowo świetny animowany teledysk. Mi Corazon, już lżejszy w klimacie, zgodnie z tytułem przywołuje lekko południowe klimaty, prowadzony bowiem jest przez tradycyjnie poszatkowaną zapętloną akustyczną gitarę i analogowe organy. Heart Of Stone zaś, choć również elektroakustycznie terkoczący, dzięki przodującej i rozedrganej sekcji dętej najbliższy jest eksperymentom jazzowym. Dla odmiany R.W. John to już czyste niemal i fascynująco bezmyślne niemieckie techno. Jazzująca zwiewność powraca w na poły eterycznym utworze tytułowym, finałowy zaś Teufelslauter wykracza nieco poza charakterystyczną dla płyty kameralność, odważniej splatając wątki w drodze do niemal epickiego końca.


Niezwykle spójna jest to płyta, trwając niemal godzinę wydaje się krótka, pozostawia zatem pozytywny niedosyt. Zaskakująco cicha, wywołuje swego rodzaju niedowierzanie, jak finezyjna jest to w istocie konstrukcja. Choć daleka od bycia pastiszem elektroniki, to warto chyba jednak spróbować zapomnieć o jej akustycznym kontekście i oddać się po prostu dobrej muzyce.

Warto również zobaczyć Brand Brauer Frick na żywo. Choć zdarza im się koncertować jako The Brand Brauer Frick Ensemble, wielki big-band z żywymi instrumentami odtwarzający wiernie akustyczne brzmienia z płyty, to częściej występują jako trio wyposażone w imponujący automat perkusyjny, samplery i klawisze. W tej postaci sympatyczni Niemcy wypadają niesamowicie energetycznie i jako tacy doskonale odnaleźli by się choćby na Tauronie. Na szczęście, choć o formacji i jej bardzo dobrym albumie jest w mediach stosunkowo cicho, będzie okazja zobaczyć ich na tegorocznym płockim festiwalu Audioriver. Koniecznie. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]