18 lipca 2011

Recenzja EMA „Past Life Martyed Saints”


EMA Past Life Martyed Saints, [2011] Souterrain Transmissions || Na rynku muzycznym pojawia się coraz więcej zespołów spod szyldu lo-fi, czyli muzyki celowo nagranej w niskiej jakości. Takie małe nie dla nieautentycznego, przetworzonego mainstreamu. Płytę EMA (za tymi trzema literkami kryje się Erika Anderson) znalazłem po tagach folk, co po raz kolejny dowodzi, że mogą one prowadzić na manowce. Muzykę tę możnaby, co najwyżej, nazwać freak-folkiem, z grunge'owymi korzeniami, dużą ilością noise'owych gitar i odrobiną elektroniki. Wszystko to, podane w dość minimalistycznej, eksperymentalnej formie. Ostatnio zadebiutowała Anna Calvi, którą nazwałem eksperymentalną PJ Harvey. EMA to jej troszkę brudniejsza i bardziej zadziorna siostra, która postawiła na prostotę.

Płyta Past Life Martyed Saints zaczyna się spokojnym, ponad siedmiominutowym The Grey Ship. Utwór toczy się powoli, dźwiękami gitar i ascetycznej perkusji by w połowie przyspieszyć wspomagany elektronicznymi dźwiękami i jazgotliwą gitarą, a pod koniec nawet smyczkami. W drugim na płycie California artystka śpiewa Fuck California, you made me boring, I've bled all my blood out i to chyba mówi wszystko o przeprowadzce Eriki z Południowej Dakoty na zachodnie wybrzeże.

Anteroom, z minimalistycznym przełamaniem przed finałem, to moje pierwsze skojarzenie z The Pixies. Wokal EMA nasuwa skojarzenia z Patti Smith czy Cat Power, natomiast muzycznie na pewno bliżej do tej pierwszej. Milkman to najagresywniejsza piosenka na albumie, co nie oznacza, że przesterowanymi gitarami wbije nas w fotel. Wszystko jest tu jakby przytłumione, tępe, ale zarazem nośne swoją melodią. Następnie mamy króciutkie Coda, które po raz drugi przywodzi The Pixies. Trochę spokojniejszego oddechu na dwóch kolejnych piosenkach. Butterfly Knife krąży gdzieś w okolicach Sonic Youth, by w finale poprzez chmury jazgotliwych gitar wyjrzał czysty wokal.

Pierwszy solowy album EMA to naprawdę niezły krążek, który powoli zagoszcza się w naszej głowie. Na wniesienie wszystkich swoich gratów potrzebuje trochę czasu, ale po wszystkim efekt wygląda naprawdę przytulnie, mimo tych jazgotliwych gitar. Prosta muzyka, która naprawdę może ewoluować w każdą stronę. 6/10 [Tomek Milewski]