26 sierpnia 2012

Recenzja Sebadoh "Secret EP"


SEBADOH Secret EP, [2012] self-released || Droga młodzieży, Wujek Wojtek opowie wam dziś o prawdziwym indie. Nie o wąskich spodniach, zdjęciach z Instagramu i smutnych chłopcach, ale o amerykańskich garażach, studenckich imprezach i beztrosce analogowych czasów. O tym, że stylistyka ta nie umarła, nie powraca, lecz jest stale żywa i aktualna pokazuje nowe wydawnictwo Sebadoh.

Przełom lat 80-tych i 90-tych przyniósł gwałtowną reakcję przeciw kończącej się dekadzie pychy i pasteli. W nurcie mainstreamowym reakcja ta do dziś szeroko kojarzona jest z eksplozją grunge’u, geneza Nirvany sięga jednak głębiej, zbliżając się zaskakująco choćby do R.E.M. To bowiem w akademickich kręgach Stanów Zjednoczonych  nastąpił powrót do garażowego grania, prostych i beztroskich melodii oraz często niewielkich umiejętności technicznych. Piosenki te rozbrzmiewały w uniwersyteckich stacjach radiowych, ukazywały się zaś pod szyldami małych, niezależnych labeli. „Indie-rock” był zatem w swych pierwocinach kategorią bardziej ideologiczną niż różnicującą gatunkowo.

Najbardziej znanymi przedstawicielami amerykańskiego niezależnego po-prostu-rocka są u nas rzecz jasna Sonic Youth. Moda na Pavement pojawiła się w ograniczonym stopniu kilka lat temu. Yo La Tengo nadal dla wielu stanowią tajemnicę, takie nazwy zaś jak Royal Trux czy Sebadoh właśnie wywołują niezręczną ciszę. Tymczasem Lou Barlow, zawitał do Polski zarówno ze swym, być może dziś bardziej kojarzonym, zespołem Dinosaur Jr., jak i z Sebadoh, których ostatnia regularna płyta ukazała się w 1999 roku.

Furtką dla amerykańskich niezali do Europy było Domino Records. Dziś wytwórnia ta chyba nieco straciła na tożsamości, na przełomie wieków stała jednak za zjawiskiem krótko zwanym „emotroniką” oraz właśnie za nowym pojęciem indie-rocka lat zerowych. Jednocześnie odświeżała dokonania tuzów alternatywy i tak np. „Bakesale”, klasyczny album Sebadoh z 1994 roku ukazał się rok temu w nowej, dwupłytowej edycji. Przy tej okazji grupa ruszyła w tournée, w zeszłym zaś miesiącu za pośrednictwem swego bandcampa wydali pierwszy od kilkunastu premierowy materiał.

„Secret EP” brzmi jakby tej przerwy w ogóle nie było, jakby Sebadoh nieprzerwanie grali, koncertowali, ćwiczyli, nagrywali i wydawali. Jest radośnie, jest bezpretensjonalnie, jest naturalnie. „Keep The Boy Alive” to witalny, ponadczasowy rockowy kawałek, w którym z marszowego rytmu wyłaniają się typowe dla Sebadoh piękne wokalnie harmonie. W poważniejsze tony uderza „My Drugs”, utwór melodyjny, punkowy, choć na szczęście nie w kalifornijskim stylu. Finał jest równie emocjonalny, co emocjonujący, łatwiej wtedy o tytułowych „my drugs” pomyśleć po prostu w kontekście muzyki.

Kolejny „Arbitrary High” jest utworem jakich wiele. Gdyby jednak każda grupa była w stanie nagrać utwór jakich wiele po kilkunastoletniej przerwie w komponowaniu… „I Don’t Mind” natomiast odświeża folkowo-country’owe tradycje amerykańskiego niezależnego rocka, uwodząc kruchym, zwyczajnym wokalem chłopaka z sąsiedztwa. Ostatni zaś utwór to garażowa miniatura, pokazująca, że musi nastąpić ciąg dalszy. Który z pewnością nastąpi, Lou Barlow bowiem już zapowiada nagarnie regularnego albumu. 7/10 [Wojciech Nowacki]