25 sierpnia 2012

Recenzja John Frusciante "Letur-Lefr EP"


JOHN FRUSCIANTE Letur-Lefr EP, [2012] self-released || Oh, John…, rzec by się chciało po wysłuchaniu pierwszego po przerwie solowego wydawnictwa byłego gitarzysty Red Hot Chili Peppers. Czy EP-ka „Letur-Lefr” okaże się zapowiedzią nowego albumu czy też autonomicznym wydawnictwem? Możemy mieć nadzieję na to drugie.

Ostatni solowy album Johna ukazał się w 2009 roku. Od tego czasu informacje o nadchodzącym nowym kierunku jego muzyki dochodziły z przeróżnych stron. Sam Frusciante w ciągu tych paru lat raczej się nie wypowiadał, ale o postępach w pracy nad jego nowym albumem słyszeliśmy od innych. Flea wspominał o tym przy okazji wydania jego, zaskakująco udanej, solowej EP-ki. Omar Rodriguez Lopez zaś tłumacząc brak udziału Frusciante w ostatnich nagraniach The Mars Volta.

Cóż zatem otrzymaliśmy? W otwierającym płytkę „In Your Eyes” mamy znaną ponuro-rytmiczną melodykę Frusciantego, poszatkowaną jednak przez syntezatory i hiphopowy bit. Jego wokal w dalszym ciągu jest charakterystyczny, jednak jego gitara zredukowana została do tylko jednego z elementów tej muzycznej mieszaniny. Czysto hiphopowy początek „909 Day” przyprawia o ból serca, utwór szybko jednak przeradza się w syntezatorową miniaturę. Firmowa koronkowa gitara Frusciantego powraca zaś na tle połamanych perkusjonaliów w kolejnej miniaturze „Glowe”.

Aż wreszcie „FM”, otwierany operowym zaśpiewem, z kraftwerkowym niemal motywem okazuje się utworem praktycznie całkowicie hiphopowym, nie z powodu powplatanych tu i ówdzie sampli, ale z powodu przejęcia obowiązków wokalisty przez rapera RZA. Sam Frusciante ze swym wokalem i gitarą wydaje się zaledwie gościem. Zamykający „In My Light” bardziej przypomina jego dawne solowe dokonania, znów jednak mamy tutaj mocno połamany rytm i ostre rapowe naleciałości.

John Frusciante w roli hiphopowego producenta, bo do takiej niemal roli został na „Letur-Lefr” sprowadzony, brzmi przede wszystkim niewiarygodnie. To zaledwie 16 minut muzyki, o tak jednak patchworkowej strukturze, że staje się całkowicie niezapamiętywana. Nie mam nic przeciwko eksperymentom, ani przeciw hiphopowi, w tym wykonaniu jednak brzmi to jak ścieżka dźwiękowa do gangsterskiej gry komputerowej, gdy w Grand Theft Auto wsiadało się do kradzionego samochodu i przełączało kolejne wymyślone stacje radiowe.

Na dzień dzisiejszy wydaje się zatem, że w swych poszukiwaniach nowego, elektronicznego brzmienia, John Frusciante utracił część swej tożsamości. Te paroletnie poszukiwania dość barwnie opisuje na swojej stronie internetowej. Całkowita redefinicja swojego brzmienia zastanawia jednak w kontekście wcześniejszych już elektronicznych dokonań Frusciantego – albumów „Ataxii”, wspólnej płyty z Joshem Klinghofferem czy zjawiskowego „To Record Only Water For Ten Days”. W tym samym jednak tekście John pisze o utworach z „Letur-Lefr”, nagranych w 2010 roku, ledwie jako o przystanku na drodze do nowego albumu.

Pamiętając zresztą jak mocno potrafiły się różnić jego kolejne wydawnictwa oraz że EP-ki nigdy nie były przez niego traktowane, mimo spójnej oprawy graficznej, jako zapowiedzi albumów, można mieć jeszcze nadzieję, że „PBX Funicular Intaglio Zone” okaże się znacznie lepszym wydawnictwem niż „Letur-Lefr”. Premiera albumu już 24 września. 4/10 [Wojciech Nowacki]