8 listopada 2010

Recenzja D4D "Who's Afraid Of?"


D4D Who's Afraid Of?, [2010] Mystic || Bez wątpienia nie obawiają się niczego muzycy D4D (bo tak należy określać teraz trójmiejską formację Dick4Dick). Nie obawiają się eksperymentowania i samplowania - nagrali oni bowiem krążek rojący się od dyskotekowych beatów i sampli ze starych polskich winyli. Album nazywa się "Who's Afraid Of?", jest jednym z lepszych polskich albumów tego roku, który mimo wykorzystania zakurzonych dźwięków jest nowoczesny i świeży.

Mamy do czynienia z jakąś pokręconą, ale porywającą alternatywną dyskoteką. Od samego początku formacja udowadnia, że ma ciekawe pomysły nie tylko na beaty, ale także na wokale. Chociaż zdarza się im ocierać o kicz, to słychać, że wszystko jest skomponowane świadomie i wpasowane w muzykę. Utwory nie są zbyt różnorodne, ale mimo tego album jest udany. Na pewno jest specyficzny - wielu osobom się spodoba, wielu nie. Zwolennicy bardziej klasycznych form "Who's Afraid Of?" mogą sobie od razu odpuścić, a reszcie sugeruje dać płycie szansę. Może się opłacić. Ciekawostką albumu są kobiety. Poza tą z okładki (fotografia ma nawet swoją anegdotkę), na albumie zostały rozsiane najróżniejsze głosy kobiece (jęki, okrzyki, pomruki), a pośród nich również głos Gaby Kulki.

Potańcówka rozpoczyna się stosunkowo nieśmiało, od "Smells Like A Young God", które najmniej odbiega od wcześniejszych dokonań Dick4Dick. To przede wszystkim basowe dźwięki, perkusja i stukający beat. "Smells Like A Young God" dałoby się jeszcze wcisnąć na "Grey Album" w przeciwieństwie do reszty płyty. "Now We're Young" zaczyna się spokojnie, od dźwięków fortepianu. Szybko dołączają szalone, imprezowe beaty, ciężkie basy, a także miksowany wokal wychwalający młodość i życie w przyjemności. W połowie kompozycji eksploduje jeszcze więcej toksycznych dźwięków, po których pojawia się moment bardziej refleksyjny. Muzyka nadal jest szalona, ale zmniejsza się zagęszczenie elementów, a tło robi się bardziej przestrzenne. Znów słychać fortepian, który - chociaż przykrywany przez wariactwo - pobrzmiewa w tle, nadając wszystkiemu drugiego dna. Jakiejś smutnej myśli, której nie stłumi nawet taki przesyt dźwięków.

Skoro już jesteśmy przy muzycznym przepychu, w trzyminutowym "Love Is Dangerous" dzieje się naprawdę wiele. Jest to utwór bez dwóch zdań zabawowy. Wątpliwości z poprzednich utworów znikają, ustępując kilku warstwom szalonych, dynamicznych dźwięków - mocno przerobionemu wokalowi, głosom Kasi Wołowskiej i Oli Trościankowskiej, sekcji dętej, klawiszom, basom, bongosom, a nawet piłeczkom pingpongowym. Jest to wyjątkowo jaskrawy utwór, przerywany raz na jakiś czas mniej natarczywymi momentami, jak chociażby świetny fragment zagrany na saksofonie przez Tomasza Dudę (Baaba, Pink Freud). Dodało to jazzowego smaczku i kojącego kontrastu.

"Hello, My Name Is Jerk", to jeden ze słabszych etapów płyty. Fajnie, że jest wyciszenie po "Love Is Dangerous", rozumiem założenie, ale niekoniecznie wyszło intrygująco. Nie jest tragicznie, ale nie jest dobrze. Najlepszy elementy piosenki to instrumenty smyczkowe Księżniczek (o których w dalszej części recenzji) i chórki Małgorzaty Szmudy. Może gdyby przecięli utwór w połowie i z drugiej części zrobili przerywnik, to by wypaliło, ale jako kilkuminutowa kompozycja sprawdza się średnio. Dalej jest "Call Up Your Mamma", które wita nas niezłymi hiphopowymi rytmami, zadziornymi tekstami o życiu na Facebooku i głosem Marsiji z Loco Star. W środku utworu zostajemy wciągnięci w elektroniczny zgiełk, który aż nadto wystarcza by przeprosić za przeciętność poprzednika. Na wstępie "Don't Park In The Dark" słychać patefon i akordeon (gościnnie Piotr Frąś, brat Jacka z ekipy D4D), ale nie dajcie się zwieść pozorom, ciąg dalszy imprezy za moment. O, już - słyszycie te basy, skoczne beaty, wirujące dźwięki? Mi się najbardziej podoba kontrast z bardzo spokojnym wokalem, który słyszymy w zwrotkach.

Przed końcem krążka jeszcze znajdują się perełki. Najpierw najlepszy na płycie, "Your Sweet Feet", poruszający kwestię jednego z popularniejszych wśród mężczyzn fetyszów - tego na punkcie damskich stóp. Od pierwszych chwil utwór wyróżnia kapitalnym zmiksowanym okrzykiem Wow!, który wyrywa się z gardła Gaby Kulki, toksycznymi beatami, basami i świetnym wokalem. Już pierwsze I want to undress you! robi wrażenie (szczególnie przerywający efekt pod koniec linijki), a dalej poziom jest pielęgnowany przez powracające Wow!, świetny podkład, chaotyczną perkusję i sporadycznie pojawiające się krótkie múmowe dźwięki. "Communication, My Girl!" kontynuuje tematy cielesno-kobiece, ale już nie powala tak, jak poprzednia kompozycja. Tym razem usłyszymy powolne syntezatorowe plamy i spokojne dźwięki. Utwór jest dobry, ale bez szaleństw. Trochę mi się podoba (chórki), trochę irytuje (wokal), a czegoś zabrakło.


W przedostatnim kawałku, "Dracula Is Bleeding" zespół wystrzelił jeszcze jedną rakietę. Poza toksycznymi beatami, potężnymi i porywającymi basami, usłyszymy także skrzypce (Julia Ziętek), a także wiolonczele (Edyta Czerniewicz i Karolina Rec). Wszystkie trzy panie można usłyszeć także jako Cieślak i Księżniczki, poboczny projekt Macieja Cieślaka ze Ścianki. Ich porywająca i przyjemnie jadowita gra dodaje (i tak już obfitego) kolorytu tej płycie.

Na zakończenie otrzymujemy "Szelak" - utwór, który kojarzy mi się z humorem mojego ulubionego komika, Tima Minchina. Na końcu występu zapowiadając specjalną piosenkę (mroczniejszą i mniej głupkowatą) mówi, że zależy mu by ludzie wychodzili z jego show, nie tylko rozbawieni, ale także myśląc Ten człowiek jest naprawdę głęboki. "Szelak" to bardzo udany instrumentalny utwór, nie zrozumcie mnie źle, usłyszymy w nim zarówno przejmujące smyki Księżniczek, saksofon Tomasza Dudy, jak i podkreślającą klimat elektronikę. To bardzo ważny element płyty. Mam na myśli coś pozytywnego, mam bowiem wrażenie, że ten (zupełnie odstający) utwór jest właśnie takim żartem czy ciekawostką. Niemalże widzę chłopaków z D4D mówiących: Wrzućmy taki utwór by wiedzieli, że jesteśmy też głębocy! Wrażliwi muzycznie. A są. 7/10 [Michał Nowakowski]