COMBICHRIST Making Monsters, [2010] Out of Line || "Making Monsters" to najwyższy szczyt, na który wdrapała się norweska ekipa dowodzona przez Andy'ego LaPlegua. W pewnym sensie jest to wręcz ich debiut. Oczywiście, jako Combichrist wydali wcześniej cztery albumy, znam je, lubię (jeden nawet posiadam w wersji z zapachem), ale dopiero teraz ten aggrotechowy projekt nagrał krążek, za który powinien zostać zapamiętany. Pierwszy, który mogę słuchać w całości, od początku do końca.
Muzycznie jest znacznie szerzej, utwory są świetnie skonstruowane, porywające i - przede wszystkim - układają się w dźwiękowe opowieści, a nie są jedynie zbiorami dźwięków i udanych momentów. Kiedy chcesz śpiewać o przemienianiu ludzi w potwory, dobrze jest by w muzyce było słychać zarówno pierwiastek mechaniczny, potworny, jak i ten reprezentujący ludzkość. Bezdusznej ciemności na albumach Combichrist od początku nie brakowało, natomiast homo sapiens był dotąd silnie kamuflowany. Na "Making Monsters" ujawnia się w postaci głosu Andy'ego, z którego, w wielu momentach, ściągnięto filtry i efekty, zbliżając do naturalności. W dodatku sięga on po sposoby śpiewania, których wcześniej unikał ("Through These Eyes Of Pain"). Odsłania to oczywiście niektóre braki wokalne (choć paradoksalnie dopiero teraz kupuję jego starania), ale w zamian oferuje unikalność jego strun głosowych. Wokal staje się bardziej ludzki.
Zespół gra tzw. aggrotech. Jest to pochodna electro-industrialnych brzmień, które pod wpływem hardcore techno ewoluowały w nowy gatunek. Podkład elektroniczny na "Making Monsters" jest świetny, ale to żadna nowość - Combichrist przyzwyczaili nas do tego. Słychać specyficzne dla zespołu beaty, łączące taneczność z agresją, ale tym razem wszystko zabrnęło bliżej toksycznych dyskotek à la The Prodigy (tyle, że w znacznie ciemniejszej i silniejszej formie).
Przykładami materiału na dyskotekę rivetheadów są "They", "Fuckmachine" czy "MonsterMurderKill". O ile w pierwszych dwóch usłyszymy przerobiony głos Andy'ego, o tyle trzeci z nich jest zbudowany jedynie na toksycznych beatach i komputerowym głosie powtarzającym wciąż i wciąż We're making monsters / Inject adrenaline / Fuel up with gasoline / Murder kill / Monster kill. Jest to jedyny komputerowy głos, jaki zmusił mnie do nucenia. "They", z kolei, to naprawdę udana walka ludzkiego głosu z jego komputerową modyfikacją, beatów masywnych z tanecznymi. Mistrzowski jest cyber-odjazd, który usłyszymy chwilę za półmetkiem utworu. Naprawdę niełatwo byłoby znaleźć się jeszcze bliżej dyskotekowego techno (ocierającego się o psytrance), jednocześnie pozostając w industrialnym świecie. Z najbardziej dyskotekowych pozostało jeszcze "Fuckmachine" - pięciominutowy monolog pana LaPlegua, w którym wyraża swoje odczucia związane z jakąś kobietą. Ta dziołcha okazuje się być jego seks-zabawką, jego zabawką do pieprzenia, dostawać, to na co zasługuje, a także być piękną. A przy tym inspiracją do niezłych beatów.
Majstersztykiem na krążku jest "Never Surrender", które dla fanów industrialnych i cybergotyckich klimatów może stać się tym, czym V symfonia Beethovena dla miłośników muzyki klasycznej. Utwór rozpoczyna się od "odkurzacza", klasycznego silnie zniekształconego basu i już do końca utworu królują właśnie te niskie dźwięki. Rytmiczne, choć ciężkie - wprawiają moje ciało w ruchy, które (gdybym potrafił to robić) można by nazwać tańcem. Zadziorne liryki uzewnętrzniane na zmianę melodeklamacją i wrzaskami Andy'ego. Kolejne etapy kompozycji są przemyślane, wprowadzone świadomie i uważnie pilnują abyśmy się przypadkiem nie nudzili. Nie usłyszymy niczego innowacyjnego, ale za to fenomenalnie wykonaną klasykę. Do ostrzejszych kawałków należy również "Follow The Trail Of Blood" brzmiące jak połączenie Combichrist z Aesthetic Perfection. W utworze gościnnie pokrzyczał Brendan Schiepatti z metalowej formacji Bleeding Through.
Wspomnianą naturalność wokalu mniej słychać (choć nieco też) w mocniejszych kompozycjach, jak choćby "Never Surrender", ale w innych tak, a najsilniej w "Through These Eyes Of Pain". Utwór zdaje się być bardziej intymny, najbardziej balladowy z tego, co dotąd się znalazło na krążkach Combichrist. Kojarzy mi się to z aggrotechowym odpowiednikiem jazzu. Nie jest to jednak pierwszy przypadek, gdy Andy'ego głos jest goły. Taka nagość już się zdarzyła, przykładowo w tytułowym utworze z poprzedniego krążka, "Today We Are All Demons" (najlepszego na tamtej płycie, jak dla mnie).
Album został ujęty w klamrę poprzez "Declamation" i "Reclamation". Pierwszy z nich jest intensywnym i pełnym napięcia wstępem, natomiast drugi utworem, który ostrożnie, ale skutecznie buduje ponury, przejmujący klimat. Wrażenie robi przestrzenne, nieco epickie tło (kojarzy mi się z soundtrackiem którejś z części "Terminatora"), a także chrypiące i drżące słowa. Trzeba przyznać, że Andy jest świetny w tworzeniu takich aggro-dramatów, a dowodem niech będzie wspomniane "Today We Are All Demons". Z tym świetnym krążkiem żegnamy się w akompaniamencie industrialnych zgrzytów i basów, które już wcześniej słyszeliśmy we wstępie. 8/10 [Michał Nowakowski]