26 lipca 2013

Recenzja Fuka Lata "Electric Princess EP"


FUKA LATA Electric Princess EP¸ [2013] Kondico Dreams || Chętnie wracam ostatnio do debiutu Fuki Lata. „Other Sides” to niby hipnotyczny gitarowy shoegaze, ale bliski choćby eksperymentom Sun Araw. „Saturn Melancholia” ukazała już elektroniczne oblicze duetu, a w połączeniu z jeszcze lepszym wcieleniem koncertowym, stała się niemałą obietnicą przebojowego potencjału. Jedno z ciekawszych zjawisk na polskiej scenie elektronicznej powraca z nowym wydawnictwem – epką „Electric Princess”.


Singlowy utwór „Velvet Daze” nie stanowi wielkiej odmiany brzmienia Fuki w stosunku do „Saturn Melancholii”. To nadal przestrzeń wypełniona leniwie odrealnionym wokalem, śmielej już jednak taneczną podstawę zaznacza syntezatorowy puls. Rozbłyskujące w mroku światło nie pochodzi bynajmniej z refleksów dyskotekowej kuli, lecz z tajemniczych kwazarów, równie odległych co śpiew Lee.

Kosmiczne odniesienia mogą trącić lekką pretensją, ale w przypadku Fuki Lata są jak najbardziej poważne i uzasadnione. Już wcześniej określiłem ich muzykę mianem „space-rocka bez rocka”, nawet tak taneczne kompozycje jak „Till the End” sprawiają wrażenie wypełniającego kosmiczną próżnię promieniowania przepisanego na język muzyki. Z dodatkiem italo-disco celem uczłowieczenia.



Bardzo podobnie jest w gęstym utworze tytułowym, któremu chwilami towarzyszą dźwięki rodem z pinkfloydowskich „Echoes”. Szczególnie jednak wyobraźnię porusza finałowy „Simple Case”. Mocniejszy i rozdygotany bit plus popowe ozdobniki natychmiast każą się zastanawiać, jak doskonale prezentować się musi w koncertowym wydaniu. Nic dziwnego zatem, że występ Fuki Lata na Primaverze powoli zaczyna obrastać już w legendę. Znajomy, czystej krwi kataloński hipster z Barcelony, odmierzający swoje życie kolejnymi edycjami festiwalu, uznał koncert polskiego duetu za najlepszy moment tegorocznej edycji.

Koniecznie zatem należy trzymać kciuki za Fukę Lata. Ewolucyjne zmiany prowadzą Mito i Lee w bardzo ciekawą stronę, taneczny pop wydaje się jednak raczej tylko dodatkiem do ich transowych brzmień, niż punktem docelowym. Pozostaje tylko czekać na kolejne elementy, cztery zaprezentowane tutaj utwory bowiem niezauważalnie stapiają się w dość jednorodną całość. Ale taki już urok tego ledwie dwudziestominutowego i intrygującego wydawnictwa. 7/10 [Wojciech Nowacki]