7 lipca 2013

Recenzja Kciuk & The Fingers "Inekz Eikzjetnadt"


KCIUK & THE FINGERS Inekz Eikzjetnadt, [2012] self-released || W każdym szaleństwie jest metoda. Nawet w niezbyt fortunnej nazwie zespołu. Palce rzecz ważna, w tym wypadku najpewniej można je połamać, wcześniej jednak użyć do stworzenia patchworkowej wyklejanki. Tak bowiem brzmi „Inekz Eikzjetnadt”.

Szaleństwo i pomysł na siebie to cechy charakterystyczne grupy, która żongluje taką ilością stylistyk, że przyprawić może o zawrót głowy. Na szczęście nie ma czasu na omdlenia, liczący 38-minut album zostawia nas raczej ze zdumieniem na twarzy, krótkie zaś kompozycje dynamicznie przekształcają się jedna w drugą. Kompozycje? Dziwne to określenie w przypadku muzyki bazującej nie na intelektualnym zamyśle lecz na porwaniu na strzępy kolejnych stylistyk i wystrzeleniu ich w powietrze niczym ostre jak żyletki konfetti.

Płyta już na wstępie atakuje nas dość prostym hałasem, jednak w pierwszym właściwym utworze „Monomental” słyszymy dęciaki, triphopowy bit, rap i nu-metalową gitarę. W następnych utworach na plan pierwszy wybijają się kluczowe dla Kciuk & The Fingers elementy, czyli niezwykle interesujące wykorzystanie sekcji dętej oraz ostry rave’owy podkład. Tym większe zaskoczenie, gdy po sonicznej nawalance „Gigaherz Inspector”, wraz z utworem „Pa Ti Pa” robi się… pięknie. Pozytywkowy motyw przeradza się tu w przestrzenną ilustrację do wieczornego spektaklu, oplecioną czystymi jazzowymi frazami.


W najdłuższym w zestawie „Morator Fingeria” powraca transowy trip-hop, obok firmowych instrumentów dętych pojawiają się skrecze a całości ciekawie dopełnia żeńska wokaliza. Zdecydowanie słabiej prezentują się dubowe utwory kojarzące się z przyciężkawą Masala Soundsystem. W skali całej płyty nienajlepiej też wypadają wokale, naprawdę ciekawie prezentujące się jedynie w postaci sampli. Te niedostatki wynagradza jednak kolejna kluczowa kompozycja „Tekktonika”, rave, oszalała trąbka, klarnet, niemal shoegaze’owe efekty, wszystko to tworzy noise’ową i wciągającą całość.

Pomijając małpi żart płytę kończy, wyróżniona jako bonusowa, break beatowa piosenka „Broubaka” o przebojowym potencjale klasyków drum’n’bassu drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. Płyta, mimo pewnych niedostatków, zdecydowanie intryguje. „Pa Ti Pa”, „Morator Fingeria” i „Tekktonika” wyraźnie pokazują, że jeśli zespół poskromi swój epileptyczny zapał w mieszaniu każdej możliwej estetyki na rzecz bardziej spójnego i głębszego namysłu, to ma szansę stać się jednym z ciekawszych zjawisk polskiej sceny. 5/10 [Wojciech Nowacki]