14 października 2015

Bohemofilia #22


Rozczarowanie związane z przenosinami na stałe do Pragi jest tylko jedno. Otóż w Czechach powoli nie ma gdzie kupować muzyki. Serio. Przy czym gdy mówię muzyka, myślę: płyty kompaktowe. Ano, fala winyli nie jest już w Czechach hipsterską fanaberią tylko codzienną rutyna zdecydowanej większości słuchaczy. W Polsce fala ta dopiero się wznosi i dzięki zaporowym cenom najpewniej zatrzyma się na pewnym poziomie, ale tutaj niemal całkowicie zmyła rynek płyt kompaktowych. Fanem winyli nie jestem, wierzę, że jest to rodzaj spekulacyjnej bańki, która kiedyś pęknie, kompakty zaś są nadal idealnym nośnikiem. Niestety, większość nowości, nawet w moich zaprzyjaźnionych praskich sklepach, pojawia się już tylko na winylach, sprowadzanie większych ilości płyt kompaktowych do Czech chwilowo się nie opłaca.

To jednak tylko mój mały personalny dramat. Wyobraźcie sobie jednak, jak poczuć musieli się pierwotni i elitarni wyznawcy winyli, po tym jak czarne płyty pochłonięte zostały przez masowy rynek. I oto pojawia się miejsce na nowy/stary, elitarny nośnik. Nad marginalnym, ale barwnym i widocznym powrotem kasety można oczywiście ironizować, sam przyznaję, że do tego nośnika mam po prostu wielki sentyment. Ale dzisiejsza, mała, choć prężna scena kasetowa w Czechach ma swoje jak najbardziej racjonalne powody istnienia. Winyl jest drogi. Winyl jest nieosiągalny. Jedyna czeska tłocznia płyt obsługuje tak naprawdę połowię kuli ziemskiej, priorytetowe są zatem gigantyczne zamówienia na kolejne reedycje od korpo-wydawców. Małe DIY-labele sięgnęły więc po kasetę, równie niepraktyczny nośnik co płyta winylowa, ale zachowujący aurę artefaktu i przede wszystkim tani.


Pražský Cassette Store Day, czyli lokalna mutacja święta kasety, w tym roku odbył się w fenomenalnej lokalizacji towarowego dworca kolejowego na Žižkovie i jak zawsze za jego organizacją stał label Stoned To Death (bardzo czeska nazwa, if you know what I mean). Z tej okazji ukazało się też specjalne wydawnictwo "Duchové a..." formacji Prodavač. Album "Malý ráje" zaskakująco okazał się jednym z najlepszych czeskich tytułów, krótkim, ale pełnym bezbłędnych piosenek. Odrobina synth-popu, wyczuwalna atmosfera "emotroniki" początku lat zerowych, ale i rocka lat dziewięćdziesiątych urzekała bezpretensjonalnością i klimatem muzyki z sąsiedztwa. Właściwym debiutem była jednak epka "Duchové" z 2011 roku, wydana przez label Starcastic i nadal dostępna do darmowego pobrania. "Duchové a..." to kasetowa reedycja tamtej epki, ukazującej się tym samym po raz pierwszy na fizycznym nośniku a obok oryginalnego materiału wzbogacona została o covery, remiksy i szereg żywych wykonań.


Tego samego dnia udało się mi też wreszcie dostać debiut Nod Nod. Efektowna złota kaseta skrywa album, który ukazał się już w zeszłym roku i zgodnie został okrzyknięty najlepszym czeskich tytułem w kategorii cięższych brzmień i zgarnął szereg nominacji do najważniejszych nagród. Gęsta, choć nieprzytłaczająca atmosfera, żeński wokal trafnie porównywany do Beth Gibbons z Portishead, gdyby ta śpiewała metal, świetna produkcja a przede wszystkim efektowne i chwytliwe połączenie najciekawszych i najprzystępniejszych nurtów twardszych brzmień, to właśnie Nod Nod. Post-rock, post-metal, sludge metal, stoner rock, noir-country? Znajdziemy tu wszystko a zarazem nic, Nod Nod przekuwa kolejne stylistyki na własny i niezwykle dojrzały język, zachowując lekkość i swobodę, jednocześnie redukując metalowe struktury od niemal popowego potencjału.



Innym interesującym wydarzeniem była publiczna dyskusja na temat eksportu czeskiej muzyki za granicę z udziałem muzyków mających tego typu doświadczenia. Z oczywistych względów jako osoba również w jakimś stopniu zajmująca się propagowaniem czeskiej muzyki mógłbym ową dyskusję skomentować na miliony sposobów, ale swoje uwagi zachowam raczej dla Czechów niż dla polskich czytelników. Ważne, że muzyka zawsze odnajdzie swoje ścieżki, czasem zaskakujące, jak choćby popularność eksperymentalnej grupy Gurun Gurun w Japonii. Być może jest to sprzężenie zwrotne i japońskie brzmienie formacji może być równie dobrze owej popularności przyczyną, jak i skutkiem. Elektroakustyczne, niemal teatralne eksperymenty Gurun Gurun podawane są tu w całkiem przystępny sposób dzięki kruchej, przestrzennej produkcji, echom folku, japońskim wokalistkom i silnie zaakceptowanym żywym instrumentom. Kto potrzebuje skojarzeń, mógłby z albumem "Kon B" zawędrować w stronę wczesnego múm czy ścieżki dźwiękowej do "Drawing Restraint 9", ale bez wokaliz Björk i znacznie przyjemniejszego odsłuchu.



Poświęcona elektronice blogosfera przynajmniej w Europie coraz żywiej reaguje na tytuły labelu Proto Sites, który coraz ambitniej wybija się na niezależność od słowackiego wydawnictwa Exitab, którego jest odnogą. Exitab jednak nadal wydaje i tam, gdzie Proto Sites stawia na odważniejsze nowe nazwy z naszego zakątka Europy, Exitab dalej eksploruje zbadane już terytoria słowackiej elektronicznej alternatywy. Z nową epką powrócił Dead Janitor, który po paru bardziej abstrakcyjnych wydawnictwach pod szyldem Sound Sleep reaktywuje swoje wręcz architektoniczne oryginalne struktury. "Downturn" brzmi mechanicznie, ale też zaskakująco ciepło, więc powtarzalne i nawarstwiane konstrukcje pełne dźwiękowych ozdobników zwłaszcza u progu zimy prezentują się całkiem zachęcająco.



Jesienią ruch w muzyce jest tradycyjnie spory, nie inaczej jest tutaj, więc kolejny odcinek "Bohemofillii" powinien pojawić się już za miesiąc. Ale na koniec powracamy do wspomnianego już ostatnio producenta elektroniki skrywającego się pod nazwą Ventolin. Wtedy rzecz dotyczyła "epki" "Playbour", będącej w istocie jedynie dwiema piosenkami, z czego jedna opatrzona została całkiem niezłym teledyskiem. Być może Ventolin, który polskiej publiczności zaprezentował się w tym roku na Tauronie, się zreflektował i powtórzył ten materiał na pełniejszym i darmowym wydawnictwie "Supersonic Extended", gdzie obok dwóch pierwotnych kompozycji znajdziemy cztery remiksy i kolejne cztery zupełnie nowe utwory. [Wojciech Nowacki]