27 lutego 2017

Recenzja Bonobo "Migration"


BONOBO Migration, [2017] Ninja Tune || Są płyty które zyskują z każdym kolejnym przesłuchaniem, nawet jeśli niczym nie zaskoczą za pierwszym razem. "Migration" jest dokładnym przeciwieństwem tego częstego w popkulturze schematu. Nowy album Bonobo może wydawać się naprawdę ładną płytą, lepszą nawet niż przeciętne w ostatecznym rozrachunku "The North Borders". I może taką pozostać jeśli tylko nie będziemy się zbytnio w nią wgłębiać, skupiać uwagi, próbować zaglądać pod powierzchnię. Ładna powierzchnia służyć może tylko jako ładne tło.

Szczytowym osiągnięciem Simona Greena pozostaje "Black Sands", album niepozbawiony typowych dla Bonobo niedociągnięć, ale spójny, chwytliwy i połowicznie pomysłowy. Bo największym jego niedociągnięciem jest właśnie niedociąganie pomysłów. Utwory oparte są na naprawdę efektownych punktach wyjściowych, które jednak w żaden sposób nie są rozwijane, bawią powtarzalnością przez parę minut, po czym ustępują kolejnej kompozycji. Ale w połączeniu ze świetną produkcją efekt końcowy okazuje się niezwykle kojący, jest zatem w tej karuzeli niedopieczonych pomysłów metoda. Nic dziwnego zatem, że częściowo rozwinięte zostały w postaci niezłej, lecz zbyt mało odważnej płyty remiksowej, a kolejny album studyjny okazał się jedynie kalką "Black Sands" z lekko poprzesuwanymi akcentami. "The North Borders" uszyte zostało pod komercyjny sukces, uwypuklono wokale, wcześniej pojawiające się jako element całości, ale tym razem brakowało pomysłów i album okazał się niemal całkowicie niezapamiętywalny. Z jednym wyjątkiem, mylącego i zupełnie niereprezentatywnego singla "Cirrus", odważniejszego rytmicznie, dźwiękowo i emocjonalnie. Gdy więc Bonobo próbował podkreślić planowaną wielkość "The North Borders" nudnawą płytą koncertową, ale jednocześnie wydał taneczną epkę "Flashlight", prawdopodobnie najlepszy tytuł w swej karierze, to można było mieć nadal nadzieję, że marginalny ciąg "Cirrus" - "Flashlight" znajdzie w końcu rozwinięcie w postaci efektownej płyty studyjnej.


"Migration" jest jednak tylko kolejną kalką, płytą niezwykle bezpieczną i zachowawczą, choć w swej ospałości przynajmniej kojącą i nieinwazyjnie przyjemną. Choć brakuje tu tak jednoznacznego wyróżnika jak "Cirrus" na "The North Borders", to jako całość broni się lepiej, głównie dzięki zwodniczo ładnym produkcyjnym detalom i dziwnego rodzaju napięciu towarzyszącemu słuchaniu tej płyty. Album wydaje się bowiem dokądś zmierzać, tworzy iluzję nadchodzącego przełomu, nagłego przebudzenia potencjału, nic takiego jednak nie następuje, większość kompozycji brzmi bowiem jak intro, po którym nie następuje żadne rozwinięcie, lecz intro kolejne, i kolejne, i kolejne.

Utwór tytułowy sprawdza się w tej roli przynajmniej dzięki grze na pianinie samego Jona Hopkinsa, jeśli jednak ktoś pamięta jego facebookowy zachwyt ścieżką dźwiękową do "Samorostu 3" Floexa to jasnym się stanie źródło jego inspiracji. O piosenkach z wokalami ("Break Apart" czy "Surface") nie da się powiedzieć absolutnie niczego, poza tym, że choć nie sposób ich zapamiętać to jednak wszystkie brzmią znajomo. Z wyjątkiem "No Reason", gdzie Chet Faker, przepraszam, Nick Murphy przynosi kojącą odmianę po pseudo-egzotycznych wokalistkach, choć jest to jego najsłabszy popis wokalny a pomimo efektownego rozedrgania i technicznego bitu nic nie usprawiedliwia sięgnięcia ponad 7 minut. Okazjonalne orkiestracje ledwie daje się zauważyć, etniczny powiew "Bambro Koyo Ganda" lekko irytuje, bo na "Black Sands" Bonobo nie potrzebował tak oczywistych wokali by tworzyć atmosferę kosmopolitycznej egzotyki. Próby kolejnych nawiązań do tego albumu miejscami brzmią aż karykaturalnie ("Kerala"), ale zaskakujące ślady dawnej jazzowej rytmiki, brzmienia pierwszych płyt Bonobo i większego rozmachu ("Ontario") cały czas obiecują coś więcej.

Instrumentalny i zarejestrowany bez żadnych gości "Outlier" okazuje się najlepszym fragmentem płyty, trochę z braku lepszych alternatyw, ale głównie dlatego, że chyba jako jedyny posiada oznaki wewnętrznego rozwoju a efektowne przejście od spokojnego instrumentala przez pozytywkową warstwę po koronkowy bit i techniczny rytm pokazuje, że nie relaksacyjny soul, lecz odważne wejście na taneczne parkiety powinno być to pożądaną przed Bonobo drogą. Trzeba mu jednak przyznać, że na "Migration" świadomie wydaje się nie gonić za przebojami. Wolę wierzyć, że perfekcyjnie wyprodukowana atmosfera tej płyty kosztem jej przebojowości była celowym zamierzeniem a nie wypadkową braku pomysłów. Ale lepiej się nie wgłębiać. 6/10 [Wojciech Nowacki]