17 stycznia 2015

Recenzja Bonobo "The North Borders Tour. Live."


BONOBO The North Borders Tour. Live., [2014] Ninja Tune || Jedno z najbardziej rozczarowujących doświadczeń koncertowych był występ Bonobo. Nie żebym miał specjalnie wysokie oczekiwania względem muzyki Simona Greena, nie należy ani do ambitnych, ani do specjalnie odkrywczych, ale z pewnością jest muzyka przyjemna i doskonale sprawdza w kategoriach czysto użytkowych. Dlatego też słucham Bonobo zaskakująco często, ze szczególnym uwzględnieniem albumu „Black Sands”. Niestety, jest to też przykład muzyki lepiej brzmiącej z płyty niż na żywo.

Był to rok 2011 i poznański koncert promujący wspomniane „Black Sands”, pełne chwytliwych i całkiem emocjonujących kompozycji. Bonobo występuje albo sam DJ’skimi setami, ale z live bandem, co brzmi całkiem obiecująco. Niestety, tej odsłonie dotkliwie brakuje spójności, kompozycje przetłumaczone na żywe instrumenty zostały tylko częściowo, ani to zatem muzyka całkowicie żywa, ani całkowicie elektroniczna. Obie formy można przecież bardzo dobrze ze sobą złączyć, u Bonobo jednak nie wiadomo która akompaniuje której, desperacko się poszukują i punkty styczne odnajdują jedynie z rzadka.

Prawdziwie jednak boli totalne wypranie z emocji, nawet najżywsze utwory brzmią rozwlekle, wymęczenie i bez polotu. Kontrast były wtedy tym większy, że Bonobo supportowała Jazzposopolita z krótkim, żywiołowym i jakże intensywnym występem. Stąd też kolejny album koncertowy Bonobo (po wydanym tylko na DVD „Live At Koko”) nie był czymś przeze mnie oczekiwanym, szczególnie że dotyczy trasy „The North Borders”, najsłabszego niestety albumu w dorobku Bonobo.


Po precyzyjnym „Black Sands”, którego jest słabszym bratem bliźniakiem, przyniósł muzykę spokojniejszą, bardziej wyważoną, ale przez to nudnawą i dość miałką, szczególnie w piosenkach z wokalem pasujących do przysłowiowej windy lub poczekalni. A płytę zapowiadał przecież „Cirrus”, świetny utwór instrumentalny zbliżający Bonobo do elektroniki a’la Four Tet, który otwiera też płytę „The North Borders Tour. Live.”

Rozpoczynanie koncertu od najlepszego i najżywszego utworu z nowej płyty nigdy nie jest dobrym pomysłem. Automatycznie pozbawia to koncert elementu wyczekiwania i pokazuje zespół dopiero rozgrzewający się. Niestety, live band Bonobo rozgrzewa się tutaj wyjątkowo długo, kolejne utwory zgodnie z moimi obawami brzmią rozwlekle, bez polotu i energii. Szczególnie słabo prezentują się wokale, Szjerdene w „Stay The Same” popisuje się wokalizami, na co nie pozwalają jej własne warunki głosowe, ale w „Heaven For The Sinner” już najzwyczajniej w świecie fałszuje.

Na szczęście jednak zespół nabiera sił (dopiero/aż) w połowie setu, nieprzypadkowo wtedy, kiedy pojawiają się utwory z „Black Sands”. „Prelude” jako intro do „Kiary” zawsze robi wrażenie, choć w tej drugiej jeszcze czuć wymęczenie. Każdy kolejny instrumental brzmi już tylko lepiej, nawet „Emkay” z „The North Border”, który ma tutaj zaskakująco więcej siły niż w wersji studyjnej. Zespół Bonobo potrafi zatem wznieść się przynajmniej na przyzwoity poziom, nawet promując ograniczająco przeciętny materiał, choć o obezwładniającym doznaniu nie ma tutaj mowy. Kto szuka odprężającego soundtracku do codzienności powinien sięgnąć po płyty studyjne Bonobo, ale „The North Borders Tour. Live.” też się przyda, zwłaszcza jeśli wpadną do nas w odwiedziny znajomi i potrzebujemy lacącego w tle nieinwazyjnego w tle DVD. 5/10

***


Ale ale, niemal równolegle z albumem koncertowym Bonobo wydał EP „Flashlight”, które zaliczyć można nie tylko do jego najlepszych dokonań, ale i do najlepszych małych płyt 2014. Jasne, to tylko trzy utwory, niewydane na CD, dostępne zatem tylko cyfrowo albo na winylu (którego kupowanie dla trzech utworów mija się moim zdaniem z celem a sam złamałem się tylko dzięki fajnej dziurkowanej kopercie i nastrojowi na kupienie sobie czegoś ładnego). Ale „Flashlight” to dokładnie kontynuacja tego co Bonobo pokazał w „Cirrus”, a więc strony w którą zdecydowanie powinien był pójść na albumie. Motoryczna elektronika, niemal house’owe elementy, żadne wokale, po prostu krótki i wciągający konkret. Proszę o więcej. [Wojciech Nowacki]