21 października 2011

Recenzja Wilco "The Whole Love"


WILCO The Whole Love, [2011] dBpm || Jak to dobrze się stało, że w 1995 roku Jeff Tweddy rozwiązał, grający country, Uncle Tupelo i założył Wilco. Grupę, którą popchnął w stronę rockowej alternatywy i eksperymentalnego stylu, który przez lata był swoistym placem zabaw dla muzyków. Osiem krążków później, zespół wydaje swoje opus magnum. Album totalny. Chociaż imię dano mu bardzo pospolite: The Whole Love.

Bardzo łatwo można skrzywdzić zespół i umieścić go w szufladce „alt country”, bo pierwiastki country zawsze będą drzemać w muzyce Wilco, ale obok nich w równym stopniu będą kręciły się pierwiastki najróżniejszych stylów muzycznych.

The Whole Love nie należy do szybko wpadających w ucho. Jednak, jeżeli damy mu szansę, on odwdzięczy się z nawiązką. Działając w jakiś dziwny podprogowy sposób, jego mgliste melodie i kompozycje zawładną naszą głową. Wilco bardzo często (szczególnie w amerykańskiej prasie) porównywany jest do Radiohead i mimo różnic stylistycznych coś w tym jest.


Krążek otwiera siedmiominutowy Art Of Almost, którego rozpoczęcie powierzone zostało perkusiście, Glenn'owi Kotche. W połączeniu z pulsującą elektroniką już łamie auto-konwencje zespołu. Piosenka mimo swojej długości przetacza się przez głośniki niczym wiosenna burza. Umowna cisza i spokój w jednej chwili za sprawą brudnych gitar, galopującego basu i kakofonii dźwięków może przeistoczyć się w nawałnicę, która gaśnie równie szybko jak się zaczęła.

I Might to już ukłon do indie rocka, który spotkał się garażowymi gitarami i klawiszami rodem z lat '70. Sprzężone gitary, z nieomalże noisowymi solówkami połączone z radosnym pogwizdywaniem? Proszę bardzo, mamy przecież Dawned On Me. Takich, udanych, przeszczepów stylistycznych na płycie mamy znacznie więcej.

Mamy kołysanki takie jak Open Mind, a dla równowagi szybki rock'n'roll w Standing O, które jakby zostało skradzione Elvisowi Costello. Na tej płycie niczego nie zabraknie. Niesamowicie przyjemnym kawałkiem jest Capitol City, w którym echem odbija mi się piosenka You've Got A Friend In Me Rendy'ego Newmana ze ścieżki dźwiękowej Toy Story i beatles'owe podróże z Sierżanta Pieprza... Jak tego nie kochać?

I pomyśleć, że wszystko o czym pisałem powyżej, czyli 11 świetnych piosenek, będzie przyćmione przez tą ostatnią. One Sunday Morning (Song For Jane Smiley's Boyfriend) jest 12 minutowym arcydziełem. Stonowanym, dumnym i dosadnym w swojej subtelności. W tym utworze niby nic niesamowitego nie ma. Prosta gitara, ascetyczny fortepian, gdzieniegdzie usłyszymy dzwoneczki, perkusja ogranicza się do tłumionego high-hat'a, po pewnym czasie delikatnie wkracza bas. Ta piosenka to emocje i kompozycja, w której każdy z tych małych dźwięków ma swoje idealne miejsce. Słucha się tego z zapartym tchem. To nie jest piosenka, która ma wywołać tylko jeden, tytułowy uśmiech...

The Whole Love to płyta totalna. Nie ma tu słabych czy nudnych momentów. Muzycy Wilco nagrywając ten album wszędzie poukrywali niespodzianki, którymi nie są tylko zabawy dźwiękami. Oni bawią się również strukturą utworów, która nie traci przy tym wrodzonej chwytliwości. Płyta jesieni! 9/10 [Tomek Milewski]