5 stycznia 2018

Recenzja Anathema "The Optimist"


ANATHEMA The Optimist, [2017] Kscope || Anathema jest zespołem o dwóch różnych, stojących niemal w opozycji do siebie muzycznych obliczach. Prawie jak krzywe odbicie w domu luster, są to twarze tak różne, że fani poszczególnych wcieleń zespołu w zasadzie nie mają ze sobą nic wspólnego.

Pierwszy kierunek rozwojowy, młodzieńczy, przepełniony mrokiem i złością zapoczątkowany został albumem "Serenades" i poprzedzającym go EP "The Crestfallen". Był to czas doom- i death-metalu, który muzycy rozwijali aż do "The Silent Enigma" z roku 1995. Wówczas w mrocznej, emocjonalnej, ale wciąż agresywnej twórczości zaczęły pojawiać się pierwsze elementy wyciszenia, ambientu, operowania szeroką gamą barw i emocji. Na "The Silent Enigma" pojawiły się utwory przestrzenne, budujące poczucie odosobnienia, samotności i nostalgii. Kolejny etap wyznacza jednak dojrzały album rockowy "Alternative 4", którego uzupełnieniem i udoskonaleniem okazała się najgenialniejsza w dorobku grupy płyta "Judgement". Później... bywało różnie.

Niewiele osób w pełni akceptuje oba światy Anathemy. Znam osoby, które zapadają w głęboki sen po kilku taktach jakiegokolwiek utworu z czasów od "A Fine Day To Exit" do obecnych oraz takich, którzy zatykają uszy słysząc nawet najłagodniejsze fragmenty z "The Silent Enigma". Dla jednych zmiany w repertuarze Anathemy świadczą o braku spójności, dla innych są naturalnym rozwojem muzyków, którzy zwracając się w stronę art-rocka dali jasny wyraz temu, że w inny sposób odczuwają sztukę w wieku czterdziestu-plus lat niż odczuwali ją mając lat dwadzieścia. Faktem pozostaje jednak, że płyty Brytyjczyków w pewnym momencie przestały utrzymywać równy, wysoki poziom. Na przestrzeni ostatniej dekady Anathema była w stanie nagrać płyty, moim zdaniem, genialne, jak "We're Here Because We're Here" i "Weather Systems" oraz przeraźliwie nudne, które najlepiej reprezentuje "Distant Satellites". Jak więc na ich tle broni się "The Optimist"?


Tytuł ten jest znamienny i bynajmniej nie odnosi się do pogodnego charakteru kompozycji. Płyta kontynuuje wątki albumu "A Fine Day To Exit" i robi to w sposób co najmniej pomysłowy. Poczynając od wskazówek dla słuchacza ukrytych w otwierającym album "32.63N 117.14W", którego tytuł stanowią dokładne koordynaty lokalizacji plaży, na której znajdował się samochód przedstawiony na okładce "A Fine Day To Exit". Jest to też ostatnie miejsce, w którym znajdował się zaginiony bohater tamtej płyty, nazwany właśnie "Optimistą". Anathema, która z nieznanych powodów na najnowszym albumie przekształciła swoją nazwę na ana_thema, postanowiła zasugerować słuchaczowi rozwiązanie jego zagadki, bez dawania jednak jednoznacznych odpowiedzi.

Nie tylko koncepcyjnie płyta zwraca się ku przeszłości. Również nastrój albumu, rozmarzony, odrobinę niepokojący i przepełniony smutkiem, przywodzi na myśl wspomnianą płytę. Mamy tu więc utwory electro-rockowe ("Leaving It Behind"), niemal hipnotyzujące, ale oszczędne aranżacyjnie, jak "San Francisco" czy "Ghosts" oraz kompozycje budowane przede wszystkim głosem Lee Douglas, klawiszami i delikatną gitarą (przepiękne "Springfield"). Podstawowym grzechem "The Optimist" jest jednak długość albumu. Spokojnie można by skrócić go o kwadrans, dzięki czemu płyta jako całość stałaby się lepiej przyswajalna. Brakuje też wyraźniejszej obecności Danny'ego Cavanagh, który wokalnie oddał już jakiś czas temu pierwszeństwo Lee Douglas, chociaż oboje najlepiej sprawdzali się w duecie.

Niestety, najnowsze dzieło zespołu przytłacza. Pomimo lekkości poszczególnych kompozycji całość wprowadza w niemal depresyjny nastrój z którego trudno się otrząsnąć. Album jest smutny, wyciszający, ale również, w pewnym stopniu, męczący. Aby nie popaść w przypadłość Wertera, należy dobrze dobrać czas na jego wysłuchanie. 7/10 [Jakub Kozłowski]