26 kwietnia 2019

Recenzja Perfect Son "Cast"


PERFECT SON Cast, [2019] Sub Pop || "Cast" jest albumem tak gęstym, tak intensywnym, że nie ma tu czasu na tęsknotę. Za łatwymi odpowiedziami, za czasami pełnymi wyraźnych granic, rozdzielnych tożsamości, jasnych podziałów gatunkowych. Reakcje na nowy album Tobiasza Bilińskiego bywają czasem niezręczne, czasem zabawne, wystarczy rzucić okiem na gorączkowo porównujące do właściwie czegokolwiek komentarze i recenzje. W efekcie zwłaszcza te drugie szybko ześlizgują się do skupienia się na zasłużonych oczywistościach, czyli ikonicznym, choć i tak na swój sposób nadal zbyt mało eksponowanym tytule "pierwszego Polaka w Sub Popie". Prawdziwie oczywistym powinno być jednak śledzenie drogi Kyst - Coldair - Perfect Son i nakładu pracy, który w końcu doprowadził do albumu, w którym najważniejsza powinna być po prostu jego znakomitość.

Obłędny rozmach, ale bez patosu, świetnie i wielowarstwowo za to wyprodukowany, oto najkrótsza charakterystyka płyty, która sama, na szczęście zresztą, do najdłuższych nie należy. Dziesięć kompozycji tworzy całość do natychmiastowego zapętlenia, ale uwaga, zagęszczenie emocji może zmęczyć, lepiej więc dawkować sobie "Cast" bardziej uważnie. W zaskakująco wielu miejscach na płycie niby znikąd pojawia się jakiś zabieg produkcyjny czy aranżacyjny, który pozwala tylko szybko pomyśleć "Co się właśnie stało?" i zadumać się nad potencjałem pomysłowości Tobiasza. Przede wszystkim chodzi jednak o kompozycje, wypowiedziane swym własnym językiem, ale też do perfekcji, choć też i niemal do przesady, doprowadzające jego pieśniopisarski patent.


Piosenki to bowiem silnie bazujące na rytmice, obojętnie żywej czy syntetycznej, ale przykrytej śmietanowym wokalem, który skutecznie łagodzi wszelkie rytmiczne kontury z wielką i niemal niezauważalną siłą napędzające te kompozycje. "Lust" i "It's For Life" to rewelacyjne single, oba całkiem dosłownie rozbiegane, pierwszy z niemal orkiestralnym rozmachem i w swym obrazowym pędzie wręcz kalejdoskopowy, drugi zaś niesamowicie śpiewny i pełen dźwiękowych warstw do wielokrotnego odkrywania. "Promises" przynosi praktycznie stadionowy refren, nawet "Reel Me", znakomicie pełniące rolę swoistego intra, w parę sekund ulega przestrzennej ekspansji katapultując tuż przed finałem emocje. Mało? W "My Body Wants" ich okrutnie precyzyjnie dawkowane zagęszczenie jest wręcz rozdzierające. Nigdzie nie było ostatnio tyle i takich emocji bez popadania w patos oraz maksymalizacji brzmienia zamazującego wszelkie realne czy domniemane inspiracje.
  
Te najlepsze momenty przytłaczają jednak lekko resztę płyty, w zestawieniu z nimi wydawać się może nieco rozmazana, wymykająca się uwadze, lecz to nadal ten sam warsztat. Do ideału przydałoby się po prostu wstrzymanie na moment tej nawałnicy i przełamanie jej jakąś wyraźniejszą chwilą wytchnienia. Nie po to jednak spędza się czas na dopracowywaniu własnego brzmienia, by wstrzymywać swój uzasadniony entuzjazm powrotem do własnej przeszłości. "Cast" nie jest płytą znikąd, przeminął kruchy post-rock Kyst i freak-folkujący Coldair, ale to już "Whose Blood" pokazało talent do piosenek, "The Provider" zaś jawi się dziś jako płyta wyraźnie przejściowa. Pozostaje tylko zadumać się nad "polską muzyką w Sub Popie", bo chyba nie tylko kategorie gatunkowe, ale i narodowe nie powinny dziś mieć większego zastosowania. Liczą się tylko determinacja i dobre piosenki, i w obu tych aspektach Perfect Son przedziera imponujące szlaki. 9/10 [Wojciech Nowacki]