8 lipca 2019

Recenzja Max Cooper "One Hundred Billion Sparks"


MAX COOPER One Hundred Billion Sparks, [2018] Mesh || Rival Consoles, Jon Hopkins, Max Cooper, w roku 2018 zdecydowanie ukazał się szereg rozczarowujących w zestawieniu ze swoimi poprzednikami elektronicznych albumów. O ile dwaj pierwsi pogrążyli się trochę rozdmuchując wykoncypowane narracje wokół swych płyt, o tyle Max Cooper wychodzi z tego starcia wyraźnie mniej posiniaczony, bo i oczekiwania były też znacznie bardziej stonowane.

Nie oznacza to bynajmniej, że jego poprzedni album "Emergence" nie był na tyle dobry, by większych oczekiwań nie rozbudzić. Wręcz przeciwnie, była to jedna z najlepszych elektronicznych płyt roku 2016, choć łatwa do przeoczenia i niezasłużenie w naszej pamięci pomijana. Kluczem do jej niespodziewanej wielkości była ujęta w ramy przemyślanej spójności różnorodność, każda z kompozycji bazowała na innym pomyśle, innym koncepcie do rozwinięcia, innym przedmiocie audiowizualnej ciekawości, tworząc tym samym całość angażującą i trzymającą w ciągłej uwadze.


Podobnie jednak jak u ostatniego Hopkinsa właśnie trzymania w uwadze brakuje na "One Hundred Billion Sparks" najbardziej. Brakuje i pomysłowości, i różnorodności, być może Cooper celował tym razem w bardziej albumową niż kompilacyjną całość, inwencji do pamiętnych kompozycji jednak zabrakło. Album rozpoczyna dobre i dobrze wyprodukowane intro, kolejny utwór brzmi jak jego tak samo brzmiące i donikąd nie zmierzające rozwinięcie z subtelnie dodaną rytmiką, którą z kolei w bardziej piosenkowych ramach bez fajerwerków rozwija utwór kolejny, następny zaś rozwija taneczny aspekt poprzednika itd. I tak właśnie przemija cała płyta, przelewając się z utworu w utwór, nie tworząc ani pamiętnych fragmentów, ani pamiętnej całości. Potencjału jednak nie brakuje, zwłaszcza w środkowej części płyty. Rozedrgane i zdecydowanie za krótkie "Reciprocity" obiecująco przypomina mniej katastroficzne Boards Of Canada, w "Volition" dzwoneczkowo pobrzmiewa Pantha Du Prince, wciągający zaś "Emptyset" zaczepnie sugeruje efektowne tąpnięcie, tego typu ruchów pojawia się jednak zbyt mało i zbyt późno. W drugiej połowie więc, z wyjątkiem pulsującej progresji "Reflex", płyta znów się rozmywa.

Cooper jest niemniej producentem na tyle aktywnym, ciągle wydającym kolejne single i nowe wizualizacje, że album ten ukazał się niemal bez ciśnienia, jako kolejny z jego nieustałych wydawniczych ruchów. W przeciwieństwie więc do milczącego latami Hopkinsa nie doszło do zbytecznego budowania napięcia i eskalacji oczekiwań, w efekcie "One Hundred Billion Sparks" brzmi mimo swych niedociągnięć przyjemnie niezobowiązująco. 6.5/10 [Wojciech Nowacki]