26 czerwca 2019

Recenzja Jon Hopkins "Singularity"


JON HOPKINS Singularity, [2018] Domino || Im obszerniejszymi słowy twórcy elektroniki opisują swoje albumy, wielkie koncepty za nimi stojące, technologiczne i produkcyjne postępy, naukowe i filozoficzne teorie, lub ich emocjonalne podbudowy, tym bardziej robię się podejrzliwy. Koncept często przytłacza muzykę, często też całkiem świadomie służy przykryciu jej niedociągnięć. Zwłaszcza jeśli, tak jak u Jona Hopkinsa, w bardzo oczywisty sposób chodzi o powtórkę z rozrywki.

"Immunity" bowiem, owszem, miało parę mielizn, ale w większości było albumem dość emocjonującym, precyzyjnie technicznym i miejscami prawie awanturniczym. Spójność eksponowała jego różnorodność, która to z kolei oddalała zagrożenie nudą. Zagrożenie, przed którym "Singularity" kapituluje całkowicie. Utwór tytułowy przynosi znajome poczucie przestrzeni, sugeruje drobne wahnięcia nastrojów i tonacji, ale nie wydaje się dokądkolwiek prowadzić. Choć też jeszcze nie musi, pełni w końcu rolę przedłużonego intra, pod koniec zaś dopiero wprowadza nieco twardszy bit i ślad pewnej progresji. Tym samym jednak kreśli całą resztę albumu, proste kompozycje zlewają się ze sobą bez wyraźniejszych granic, kontynuując jakby ten sam rytm, to samo tempo, ten sam nieinwazyjny i zachowawczy nastrój. Okazjonalnie tylko przebijają się nieco bardziej kanciaste kształty, na drugim zaś biegunie mamy tu sporo pianina, silnie inspirowanego oczywistymi neoklasykami, ale też i Floexem, nad którym Hopkins swego czasu rozpływał się w zachwycie.


Wszystko to pozbawione jest jednak jakiejkolwiek struktury i służy tylko budowaniu iluzji przemyślanej narracji. Nawet gdy w "Everything Connected" robi się w końcu odrobinę bardziej awanturniczo, to i tak jest to tylko blada kopia najlepszych momentów z "Immunity", z niewyjaśnionych powodów trwająca ponad dziesięć minut i w gruncie rzeczy nadal będąca tylko rozwinięciem tego samego rytmu, tego samego tempa, tego samego nastroju. Wszystko jest tu więc aż za bardzo ze sobą połączone. Nie nuda tej płyty jest jednak najgorsza, nawet nudne dźwięki mogą udanie wypełnić tło, zwłaszcza jeśli są dobrze wyprodukowane. Bardziej chyba razi to poczucie niezręczności obcowania z materiałem mającym być ewidentną kopią poprzedniego. Naprawdę liczono, że tak łatwo się nabierzemy? 5/10 [Wojciech Nowacki]