9 lipca 2021

Recenzja Toro y Moi "Outer Peace"


TORO Y MOI Outer Peace, [2019] Carpark || Czasem mniej znaczy więcej. "Outer Peace" jest albumem drobnym w formie i w skali, ale przynosi znaczne odświeżenie w porównaniu z dość niepokojąco zmęczonym "Boo Boo". Mówimy przecież o artyście, który z każdą płytą utrzymywał swoją własną, przystępnie sympatyczną muzyczną osobowość, jednocześnie ujmując ją za każdym razem w mieniące się stylistyczne ramy. Toro y Moi wynalazł chillwave, przywrócił avant-pop, popisał się muzyką klubową, ożywił indie-rocka, ale na "Boo Boo" zawiodła i wyobraźnia, i melodie.

Co na "Outer Peace" w pełni wynagradzają już single "Ordinary Pleasure" i "Freelance", oba bezpretensjonalnie chwytliwe, z miejsca zaliczające się do najlepszych kompozycji Toro y Moi i wyznaczające jasny kierunek tego albumu. Owszem, to znów taneczna elektronika, lecz nie ma tu mowy ani o powrocie do "Anything In Return", ani do muzyki wydanej pod szyldem Les Sins. Jak zawsze jest to muzyka ciepła, poruszająca ciałem w domowym zaciszu raczej niż wyciągająca je na zatłoczone parkiety. A jeśli już, to wtedy gdy ogarnia je zamyślona melancholia. Toro y Moi trendów tutaj nie wyznacza, ale dołącza do współczesnej sceny lubując się minimalizmem, prostotą i pieczołowitą produkcją redukującą brzmienie do dźwięków tylko do wybrzmienia niezbędnych.


Przyswajalność Toro y Moi to jednak nie tylko lekkość muzyki i ładne melodie. Osobowość Chaza Bundicka przejawia się też i w sposób bezpośredni, i owszem, jego realia osadzone są w bajkowej dla nas Kalifornii, lecz problemy pozostają te same, małe, codzienne, być może przyziemne, ale przez to bliskie i nam. Od kupna domu (I want a brand new house / Something I cannot buy, something I can't afford), przez bolączki wolnych zawodów (Oh, there's always gon' be pressure) i komunikacyjne frustracje (Uber messed up everything / Driver canceled on me), po beztroski, ale nieobciążający eskapizm (Who cares about the party? / I came to see the band play). Toro y Moi to jeden z nas.

"Outer Peace" brzmi więc dokładnie tak, jak się prezentuje. Pozbawione okładki przejrzyste pudełko, tylko zdjęcie Chaza skąpanego w ciepłych barwach, otoczonego swymi muzycznymi zabawkami, w skupieniu, ale i zrelaksowanie pracującego w czymś rodzaju home-office'u. Ot, prostota drobnych przyjemności. Choć więc album ukazał się niemal rok przed pandemią, poniekąd antycypował jak przynajmniej część z nas będzie sobie z nią radzić. 7.5/10 [Wojciech Nowacki]