2 czerwca 2015

Recenzja Toro Y Moi "What For?"


TORO Y MOI What For?, [2015] Carpark || Toro y Moi jest jak kumpel na lato. Wakacyjne przygody, wycieczki nad wodę, wspólne zdjęcia, niegdyś na 36-klatkowym filmie, dziś szybko filtrowane i postowane, ot niby beztroska, ale jednak podszyta okazjonalnymi życiowymi rozkminami. Kontakt słabnie, codzienność przytłacza, ale pamięć pozostaje na tyle silna, że spotkanie w kolejne wakacje jest niemal pewne. I nie, nie ironizuję, Chaz Bundick zawsze sprawiał na mnie wrażenie przede wszystkim kogoś niezmiernie sympatycznego. Niby fundator gatunku, niby ikona blogosfery, ale jednak bezpretensjonalny chłopak z sąsiedztwa. I tak też pozostaje jego muzyka.

Nawet więc "What For?", najsłabszy album Toro y Moi, cieszy w najbardziej podstawowy sposób. Czysto subiektywna kategoria przyjemności słuchania zostaje znów wypełniona. Pomimo tego, że po pierwsze, Chaz niczym tu nie zaskakuje, bo alt-rockowy entourage już u Toro y Moi przebłyskiwał, po drugie zaś, zawodzą kompozycje, kluczowa strona jego dotychczasowego sukcesu.


Rzecz jasna nie całkowicie. "Empty Nesters" to dokładnie taki Toro jakiego oczekujemy, chwytliwy, bezbłędnie przebojowy i bezpretensjonalnie radosny. Nie jest bynajmniej dla "What For?" specjalnie reprezentatywny, choć i w tej piosence znajdziemy charakterystyczne cechy brzmienia tej płyty - mocniejsze gitary, zespołowy charakter, lekkie inspiracje indie-rockiem lat 90-tych, ale przede wszystkim dawno zapomniane avant-popowe chwyty.

Pogłoski o indie-rockowym wymiarze albumu, czy wręcz o echach Pavement, są bardzo mocno przesadzone. Owszem, są tu gitary, ale zdecydowane bliższe soft-rockowi lat 70-tych ("Buffalo") i czasom muzyki odtwarzanej z magnetofonów szpulowych ("Lilly"). Nerwowy sposób gry na gitarze akustycznej w "What You Want" przypomina z kolei Johna Frusciante ze starych, dobrych czasów "To Record Only Water For Ten Days". Najciekawiej jednak robi się gdy standardowo ładne "Half Dome" na chwilę potyka się skręcając w banał, po czym rehabilituje się mocną repetycją a'la Stereolab.

Avant-popowe inspiracje przejawiały się już na "Underneath The Pine", albumie pełnym żywych i ciepłych brzmień, który moim zdaniem po latach broni się lepiej od "Causers Of This", którego słuchanie jest muzycznym ekwiwalentem choroby morskiej. Nota bene, krytyka do dziś spiera się czy specyficzne brzmienie kamienia milowego chillwave'u było wykoncypowane czy przypadkowe i wynikające ze sprzętowych ograniczeń. Wczesne dema Toro y Moi, wydane później jako "June 2009", swą gitarową prostotą wydają się przeczyć tej teorii, wahnięcia zaś między elektroniką a żywym brzmieniem wydają się naturalnym rytmem pracy Bundicka.

Organiczne "What For?" nie może zatem dziwić po stopniowej, taneczno-house'owej wędrówce wyznaczonej epką "Freaking Out", lekko zapomnianym albumem "Anything In Return" i płytą "Michael" wydaną pod szyldem Les Sins (żonglerka pseudonimami na użytek najbardziej radykalnych tanecznych brzmień to kolejny intrygujący problem, vide: Caribou - Daphni czy Four Tet - Percussions). O ile jednak każdy z trzech regularnych albumów Toro y Moi ma swoich zwolenników, o tyle nie sądzę, żeby zgromadziło ich "What For?"

Poza osią "What You Want" - "Empty Nesters" - "Half Dome" piosenki okazują się zaskakująco niezapamiętywalne. Ładnie wybrzmiewają, ale w ogólnym rozrachunku poza ulotnym wrażeniem nic po nich nie pozostaje. Samo brzmienie zaś, choć ciepłe i bogate, miejscami okazuje się aż za gęste, za ciężkie, nawet w "What You Want" zirytować może zbyt nawarstwiony wokal. Zastanawiają również kompozycyjne potknięcia, ułamkowe fragmenty brzmiące jak zła nuta czy niewłaściwa tonacja, przykrywane natychmiast przez kolejne motywy. Tak oto, Chaz okazuje się tu muzykiem z potencjałem, co jednak jest drobnym regresem w porównaniu z muzykiem spełnionym znanym z poprzednich albumów. Ale na wakacje i tak wystarczy. 6.5/10 [Wojciech Nowacki]