10 października 2011

Recenzja Wild Beasts "Smother"



WILD BEASTS Smother, [2011] Domino || Istnieją zespoły niedoceniane. Wydają bardzo dobre płyty, czasem nawet wybitne, krytycy patrzą na nie zwykle przychylnym okiem, nawet są skłonni przyznawać im wielce prestiżowe nagrody. Tymczasem panuje wokół nich cisza, świat jakby nie zwracał na nie zbytniej uwagi, a ich istnienie, koncertowanie, nagrywanie, w coraz większym stopniu staje się działalnością skupioną tylko na oddanych fanach, z którymi łączy ich jednak silniejsza niż zazwyczaj więź. Takim zespołem zawsze, zwłaszcza u nas, było Elbow. Wydaje się, że podobny los spotkał Wild Beasts.

A przecież debiutancki album Limbo, Panto wydany został w 2007 roku w najbardziej chyba prestiżowej niezależnej wytwórni Domino Records. Przyniósł zaskakującą, zabawną, szaloną wręcz całość, trywialnie określaną indie rockiem z operowymi głosami. Hayden Thorpe nie bał ukazać się pełni swych możliwości, jego falset zamiast irytować wysoce intrygował. Płyta Two Dancers z 2009 roku okazała się mniej cyrkowa, bardziej taneczna i stylowa. Thorpe częściej dzielił się obowiązkami wokalisty z obdarzonym głębokim głosem basistą Tomem Flemingem. Ich muzyka nabrała klasy, lecz pozostały teksty, nabrzmiałe seksualnością, czasem wręcz tajemniczo homoerotyczną. W konsekwencji, rok później płyta ta została nominowana do Mercury Prize.

Tymczasem wydaje się, że trzeci album Wild Beasts nie należał do specjalnie wyczekiwanych. Zapowiadający go pierwszy singiel Albatross rozczarowywał skromnością. Wkrótce stało się jasne, że trafnie zapowiadał płytę Smother, na której skromność właśnie zderza się z intymnością, tworząc daleko bardziej wycofaną całość niż obie poprzednie płyty. Pozbawiona ewidentnych przebojów okazuje się na szczęście bardziej dojrzała niż nudna. Sytuację ratuje drugi singiel Bed Of Nails, zdecydowanie najbardziej chwytliwy, w którym piękny miłosny tekst unosi się nad rozedrganym syntezatorowym tłem stykającym się z koronkową gitarą. Jak to jednak bywa u Wild Beasts miłość często wiązać musi się z bólem czysto fizycznym.

Brak na Smother barwnych gier słownych znanych z Limbo, Panto. Przyjemność, ból i pożądanie obecne są tu nadal na każdym kroku, manifestują się jednak w łagodniejszy i dojrzalszy sposób. Nie znaczy to jednak, że przekaz takich utworów jak Lion’s Share, Bed Of Nails, Deeper, Plaything czy Reach A Bit Further staje się mniej czytelny. Nieskrępowana seksualność niekończącego się ciągu kochanków z End Come Too Soon stać musi się w Invisible obiektem obrony przed wrogami niekoniecznie oczywistych związków i uczuć.

Uderza aranżacyjna skromność, otwierający płytę Lion’s Share oparty jest niemal wyłącznie na syntezatorowym tle i pianinie. Frywolne lecz stylowe Plaything i Invisible wydają się narastać, nie dochodzi jednak w nich do żadnej efektownej, i być może banalnej, kulminacji. W obu tych utworach, podobnie jak w Deeper czy zdecydowanie żywszym Reach A Bit Further kombinować stara się perkusista. Nie ma też na Smother wokalnych popisów, jedynie w Loop The Loop i finałowym End Come Too Soon Hayden Thorpe pozwala sobie na więcej. Tom Fleming śpiewa w Deeper, Invisible oraz w Burning, obaj wokaliści zaś spotykają się wreszcie w Reach A Bit Further. W tym utworze też pojawia się dzwoneczkowy motyw, ogólne zresztą im bliżej końca płyty tym ciekawiej. Skromny z początku Burning zamiast płonąć rozpływa się w uwodzących dźwiękach, zamykający zaś płytę End Come Too Soon jest zdecydowanie mocniejszym akcentem. Choć w pewnym momencie wydaje się przechodzić w instrumentalne outro, to jednak wbrew tytułowi koniec nie przychodzi za wcześnie i piosenka kończy się ostatecznie po siedmiu i pół minutach.

Zespół ewidentnie nie stoi w miejscu, przy okazji każdej płyty poszukując nowych form wyrazu. Zapowiadany wcześniej syntezatorowy charakter trzeciego albumu jest zmyłką, bowiem Wild Beasts od przebojowo-tanecznej strony zaprezentowali się już na Two Dancers. Intymność Smother może okazać się zbyt hermetyczna by pozyskać nowych fanów, płyta zyskuje jednak z każdym kolejnym przesłuchaniem. Szkoda, że Wild Beasts, którzy zaprezentowali się już w Polsce w open’erowym namiocie na wybornym i przyćmionym przez wielkie gwiazdy koncercie w 2010 roku, pominęli nasz kraj przy okazji tegorocznej trasy. Czas najwyższy ich docenić. 6/10 [Wojciech Nowacki]