ŚCIANKA 14.10.2011, Poznań, Pod Minogą || Ścianka ruszyła w trasę koncertową promującą jej najnowsze wydawnictwo, mający ukazać się właśnie teraz Come November. Tradycyjnie jednak, perfekcjonista Maciej Cieślak w dalszym ciągu dopieszcza finalne miksy i najbardziej wyczekiwany polski album ostatnich lat ukazać ma się 17 listopada. Podobno.
Po raz kolejny w Poznaniu Ścianka
zagrała Pod Minogą, w klubie zasłużonym dla lokalnej sceny
alternatywno-koncertowej, dość jednak małym i dusznym, co w
przypadku co bardziej wziętych koncertów drastycznie zwiększa
dyskomfort ich odczuwania. Tym razem frekwencja była spora, a
jednocześnie obyło się bez szaleńczo upoconych tłumów,
spragnionych ściankowego grania, jak w listopadzie 2005 roku, gdy
grali pierwszy koncert w odnowionym składzie, czy w marcu 2010 roku,
gdy powrócili po „przerwie regeneracyjnej”. Zapotrzebowanie na
muzykę Ścianki nadal istnieje, przy okazji zaś obniża się
średnia wieku bywalców ich koncertów, co jednak wydaje się
zjawiskiem pozytywnym.
Maciej Cieślak tradycyjnie pojawił
się na scenie jakby nigdy nic, ewidentnie rozbawiony, zwłaszcza
faktem opóźnienia płyty, z którego to tłumaczył się na
wstępie. Oczywiście szkoda, szczególnie, że według słów
Cieślaka byłaby to idealna płyta na ten moment roku, gdy wszystko
obraca się w czerń. Czerni jednak w początku koncertu nie było,
zamiast niej, na fali wyjątkowo dobrego humoru Cieślaka, była
beztroska. Pierwszy pogodny utwór, o nie znanym mi tytule, zagrany
został dwukrotnie, gdyż wokalista się nie słyszał, co również
rozbawiony Michał Biela skomentował, że „przecież ładnie
śpiewałeś”.
Drugim, technicznie trzecim, utworem
był znany z repertuaru Cieślaka i Ksieżniczek Forest,
oczywiście w ściankowej aranżacji. Podczas stosownie do tytułu
wściekłego She’s Pissed Of
At Life ogień wstąpił w Arkadego
Kowalczyka, najbardziej zjawiskowego przecież polskiego perkusistę.
Obecnie jest już jasne, że Ścianka wykrystalizowała się w pełni
jako trio, po okresie przejściowym, gdy już w nowym składzie
grywali jeszcze materiał choćby z Pana Planety.
Dziś jest to wyłącznie materiał nagrany z Michałem Bielą,
mający znaleźć się w całości niemal na nowym albumie, tak jak
następne w kolejności Kingdom Of The
Sun, znane już z wersji studyjnej Sattelites oraz
Piosenka No 1, pochodząca jeszcze
z połowy lat dziewięćdziesiątych, ewidentny klasyk tej dekady,
który poza wczesnym demem zespołu nie miał szans wtedy zaistnieć.
Koncerty Ścianki potrafiły się
niegdyś przerodzić w psychodeliczne transowe tańce. Kulminacją
tego był pamiętny koncert w Piwnicy 21 w grudniu 2004 roku, jeden z
ostatnich z Jackiem Lachowiczem, jego klawiszami przystrojonymi
plastikową Matką Boską oraz krasnalem, ze scenicznym udziałem
ś.p. psa, bohatera tekstu Get On The
Plane Cieślaka i Księżniczek, gdy zespół zaprosił na
scenę najbardziej zagorzałych fanów, by wspólnie oddawać się
muzyczno-tanecznym szaleństwom. Dziś można co najwyżej postać i
mniej lub bardziej rytmicznie potupać, choćby to niezwykle udanego
Waterfalls. Po tym utworze rozbrzmiały Ptaszki, z
faktycznie ćwierkającą gitarą, zgodnie z zapowiedzią mające
traktować o przygodnie spotkanym w drodze do szkoły lub zakładu
pracy ptaszku, tak naprawdę jednak z angielskim tekstem i mające
ukazać się na płycie pod tytułem Blue Grey
Mate.
W kolejnym, nowym utworze, wiodącą
rolę wiódł przesterowany bas Michała Bieli, udzielającego się
tu również wokalnie, z terkoczącą marszową perkusją w tle. Z
kolei tytułowy utwór z nowej płyty, Come November,
psychodelicznie wietrzny niczym Dni Wiatru, z
mówionym tekstem a’la Wichura, rozdarty był między
rozmyciem w księżniczkową plamę a ściankowym noisem. Spore
wrażenie zrobił najwidoczniej jednak nie na wszystkich słuchaczach,
w przerwie Maciej Cieślak pozwolił sobie bowiem skomentować
dobiegające z końca sali dźwięki szczękającego szkła (znana
przypadłość, przód w koncertach uczestniczy, tył na koncertach
jest). Wyraził uprzejme zainteresowanie jakiż to gatunek ciastek
jest tam właśnie konsumowany, podzielił się marzeniem zagrania
eksperymentalnego setu w barze mlecznym, do nastroju lekkiego
szyderstwa włączył się udanie Michał Biela, po czym w wyniku
wspólnego namysłu i chęci zagrania czegoś bardziej skocznego
kolejny, krocząco-surfujący utwór zapowiedziany został jako Modna
Pani W Kurorcie (niczym utwór
Ścianka anonsowany swego czasu jako Piwko i
Kiełbaska III).
Wątki wręcz hardrockowe kontynuował
utwór, którego rozpoczynający riff od lat przypomina mi Rockin’
In The Free World
Neila Younga, przefiltrowany oczywiście przez ściankową
wrażliwość, oraz noise’owy Be A Me.
Bluesowo stylizowany Small Things Cieślak
zakończył rozdzierającym krzykiem, w Dear Chaos,
w połowie którego odpalony został wręcz gotycki fragment, ze
swoim zaśpiewem włączył się po raz kolejny Biela. Midnight
And Cashmashines rozpoczynający się jako
krocząca popowa piosenka przeradza się w dziki, ale melodyjny i
optymistyczny noise. Maciej Cieśak zaś komunikuje się z zespołem
mając wszystko pod stałą kontrolą, ale wydaje się, że nie musi
tego robić, dysponując takimi instrumentalistami jak Kowalczyk i
Biela.
„Jesteście boscy!”, wykrzyknęła
z sali fanka, „Dzięki mała”, wychrypiał Cieślak i zadedykował
jej bardzo romantyczny utwór, którym okazała się nadmorska Martha
On The Beach, po której
zapowiedziany został jej brat bliźniak. Na zapytanie Michała Bieli
o który to utwór ma chodzić, podło wyjaśnienie, że o
Restchairs, jeśli bowiem Martha to wiatr i nadmorska
mgiełka, to tu mamy już plażę w słońcu. Muzycznie jednak, mimo
wykorzystania cymbałków, daleko w tym utworze do letniej sielanki,
a jeśli jest w nim morze, to raczej burzowo zmienne.
No Anybody to
kolejna z cyklu popsutych piosenek Ścianki, choć może nie aż tak
jak Zepsuta Piosenka czy Missisipi
Blues, nieodłącznym zaś jej fragmentem są popisowe
basowe omdlenia Bieli. Maciej Cieślak celem wyjaśnienia postanowił
zaprezentować ten utwór raz jeszcze, w kształcie niezepsutym, mimo
zarzekań Bieli, że w ten sposób grać już nie potrafi. W tej
wersji No Anybody okazał się radosnym, niemal
kalifornijskim punkiem. Po czym nastąpiło… No Anybody
po raz trzeci, mimo uwagi Michała Bieli, że widownia zaczyna już
przestępować z nogi na nogę, zagrane tym razem również surfująco
i plażowo, nie jednak w wersji kalifornijskiej, lecz naszej polskiej
dansingowej. Pomysłu na czwarte wykonanie zabrakło, basista
zaproponował, że by zagrać może coś na Rok Miłosza, efektem
czego nastąpił medytacyjny noise You Are
Divine, z wybijającą się partią basu właśnie. Choć
Biela szykował się już do zejścia ze sceny, rozochocony Cieślak
zaproponował jeszcze szaleńczo mocny Dead Man.
Lider polecił na koniec kupno
koncertowych suwenirów (obok najnowszej EP-ki Shifting The
Night For Tomorrow oraz
płyt Pana Planety i Statku
Kosmicznego także okolicznościowe przypinki oraz torby z
grafiką z nadchodzącego albumu) oraz podziękował widowni,
podkreślając, co niebywałe, że „bardzo fajnie się dla was
grało”. Podziękował również Michał Biela, doceniając, że są
jeszcze ludzie, którym chce się jeszcze i mogą chodzić na
koncerty, podczas gdy on sam już z prywatnych powodów nie może.
Na bis, zgodnie z wcześniejszą
zapowiedzą, zagrany został raz jeszcze Forest, brzmiący
znacznie lepiej i tym razem już w niczym nieprzypominający
delikatnej aranżacji z płyty Cieślaka i Księżniczek. Na sam
koniec zaś Ścianka przedstawiła niesamowity Shifting The
Night For Tomorrow, utwór
teoretycznie zapowiadający nową płytę, choć sam się na niej nie
znajdzie, znany z EP-ki oraz koncertowego DVD duetu Cieślak /
Kowalczyk. Rozbudowany, ale i pierwotnie punkowy, wyrasta na jeden z
najsilniejszych koncertowych numerów Ścianki.
Z pewnością było to wydarzenie
wyjątkowe. Nie pamiętam tak długiego koncertu, w czasie którego
wykonano aż 26 utworów. Nie pamiętam zespołu w tak dobrym
nastroju, z taką ilością zabawnej, często autoironicznej
konferansjerki, do której obok Cieślaka postanowił się włączyć
również Michał Biela. Nie pamiętam wreszcie Macieja Cieślaka z
tak widocznym parciem na granie, więcej i więcej, mimo końcowego
zmęczenia basisty i, być może, części publiczności. Wkraść
bowiem mógł się pierwiastek… nudy, Ścianka gra przecież nowe
utwory od lat, nowa płyta przyniesie zapewne niespodzianki najwyżej
aranżacyjne. Im bardziej eksperymentalne bowiem stają się włosy
Macieja Cieślaka i lok na jego czole, tym prostsza staje się muzyka
Ścianki. Na sam koniec po raz kolejny podziękował i przypomniał,
że jesień oraz wiosna to dwie najlepsze pory roku. Prawda. Wtedy
koncertuje Ścianka. [Wojciech Nowacki]