WILD BEASTS Smother, [2011] Domino || Istnieją zespoły niedoceniane. Wydają bardzo dobre płyty, czasem nawet wybitne, krytycy patrzą na nie zwykle przychylnym okiem, nawet są skłonni przyznawać im wielce prestiżowe nagrody. Tymczasem panuje wokół nich cisza, świat jakby nie zwracał na nie zbytniej uwagi, a ich istnienie, koncertowanie, nagrywanie, w coraz większym stopniu staje się działalnością skupioną tylko na oddanych fanach, z którymi łączy ich jednak silniejsza niż zazwyczaj więź. Takim zespołem zawsze, zwłaszcza u nas, było Elbow. Wydaje się, że podobny los spotkał Wild Beasts.
A przecież debiutancki album Limbo,
Panto wydany został w 2007 roku w najbardziej chyba prestiżowej
niezależnej wytwórni Domino Records. Przyniósł zaskakującą,
zabawną, szaloną wręcz całość, trywialnie określaną indie
rockiem z operowymi głosami. Hayden Thorpe nie bał ukazać się
pełni swych możliwości, jego falset zamiast irytować wysoce
intrygował. Płyta Two Dancers z 2009 roku okazała się
mniej cyrkowa, bardziej taneczna i stylowa. Thorpe częściej dzielił
się obowiązkami wokalisty z obdarzonym głębokim głosem basistą
Tomem Flemingem. Ich muzyka nabrała klasy, lecz pozostały teksty,
nabrzmiałe seksualnością, czasem wręcz tajemniczo homoerotyczną.
W konsekwencji, rok później płyta ta została nominowana do
Mercury Prize.
Tymczasem wydaje się, że trzeci album
Wild Beasts nie należał do specjalnie wyczekiwanych. Zapowiadający
go pierwszy singiel Albatross rozczarowywał skromnością.
Wkrótce stało się jasne, że trafnie zapowiadał płytę Smother,
na której skromność właśnie zderza się z intymnością, tworząc
daleko bardziej wycofaną całość niż obie poprzednie płyty.
Pozbawiona ewidentnych przebojów okazuje się na szczęście
bardziej dojrzała niż nudna. Sytuację ratuje drugi singiel Bed
Of Nails, zdecydowanie najbardziej chwytliwy, w którym piękny
miłosny tekst unosi się nad rozedrganym syntezatorowym tłem
stykającym się z koronkową gitarą. Jak to jednak bywa u Wild
Beasts miłość często wiązać musi się z bólem czysto
fizycznym.
Brak na Smother barwnych gier
słownych znanych z Limbo, Panto. Przyjemność, ból i
pożądanie obecne są tu nadal na każdym kroku, manifestują się
jednak w łagodniejszy i dojrzalszy sposób. Nie znaczy to jednak, że
przekaz takich utworów jak Lion’s Share, Bed Of Nails,
Deeper, Plaything czy Reach A Bit Further staje
się mniej czytelny. Nieskrępowana seksualność niekończącego się
ciągu kochanków z End Come Too Soon stać musi się w
Invisible obiektem obrony przed wrogami niekoniecznie
oczywistych związków i uczuć.
Uderza aranżacyjna skromność,
otwierający płytę Lion’s Share oparty jest niemal
wyłącznie na syntezatorowym tle i pianinie. Frywolne lecz stylowe
Plaything i Invisible wydają się narastać, nie
dochodzi jednak w nich do żadnej efektownej, i być może banalnej,
kulminacji. W obu tych utworach, podobnie jak w Deeper czy
zdecydowanie żywszym Reach A Bit Further kombinować stara
się perkusista. Nie ma też na Smother wokalnych popisów, jedynie w Loop The Loop i finałowym End Come Too Soon Hayden
Thorpe pozwala sobie na więcej. Tom Fleming śpiewa w Deeper,
Invisible oraz w Burning, obaj wokaliści zaś
spotykają się wreszcie w Reach A Bit Further. W tym utworze
też pojawia się dzwoneczkowy motyw, ogólne zresztą im bliżej
końca płyty tym ciekawiej. Skromny z początku Burning
zamiast płonąć rozpływa się w uwodzących dźwiękach,
zamykający zaś płytę End Come Too Soon jest zdecydowanie
mocniejszym akcentem. Choć w pewnym momencie wydaje się przechodzić
w instrumentalne outro, to jednak wbrew tytułowi koniec nie
przychodzi za wcześnie i piosenka kończy się ostatecznie po
siedmiu i pół minutach.
Zespół ewidentnie nie stoi w miejscu,
przy okazji każdej płyty poszukując nowych form wyrazu.
Zapowiadany wcześniej syntezatorowy charakter trzeciego albumu jest
zmyłką, bowiem Wild Beasts od przebojowo-tanecznej strony
zaprezentowali się już na Two Dancers. Intymność Smother
może okazać się zbyt hermetyczna by pozyskać nowych fanów, płyta
zyskuje jednak z każdym kolejnym przesłuchaniem. Szkoda, że Wild
Beasts, którzy zaprezentowali się już w Polsce w open’erowym
namiocie na wybornym i przyćmionym przez wielkie gwiazdy koncercie w
2010 roku, pominęli nasz kraj przy okazji tegorocznej trasy. Czas
najwyższy ich docenić. 6/10 [Wojciech Nowacki]