5 kwietnia 2015

Recenzja Emika "Klavírní"


EMIKA Klavírní, [2015] Emika Records || Muzyka tzw. rozrywkowa od początków swego istnienia spoglądała w stronę muzyki klasycznej. Niestety, najczęściej robił to rock, ze swoich zadufanych pozycji i zwłaszcza w Polsce do dziś żywych pretensji do bycia „prawdziwą” muzyką w odróżnieniu od „sztucznej” elektroniki. Efektem prób łączenia muzyki rockowej z klasyczną najczęściej jednak były mniej lub jeszcze mniej udane potworki jak rock-opery, koncerty symfoniczne czy wreszcie cały niemal rock progresywny, czyli paradoksalnie najbardziej konserwatywna i pretensjonalna ślepa uliczka rozwoju rocka.

Twórcy elektroniki natomiast to osoby z klasycznym wykształceniem muzycznym, być może właśnie dlatego najbardziej otwarci, prawdziwie (a nie tylko pozornie jak w przypadku muzyki rockowej) niepodlegający podziałom gatunkowym ani iluzji, że komponowanie na sekwencerze, syntezatorze, komputerze jest w jakikolwiek sposób mniej „prawdziwe” od gitary. Jeśli dziś więc słuchacz sięga po muzykę klasyczną to najczęściej za pośrednictwem artystów jednoznacznie kojarzonych z elektroniką właśnie. Ólafur Arnalds, najpopularniejszy dziś kompozytor muzyki neoklasycznej, flirtuje z techno w duecie Kiasmos. Kompozycje Nilsa Frahma niemal na komórkowym poziomie sięgają do elektroniki nawet jeśli wybrzmiewa w nich tylko pianino. Pozycja Murcofa na pograniczu elektroniki i muzyki poważnej jest całkowicie zatarta. Pantha du Prince tworzy zjawiskową elektronikę a jednocześnie współpracuje z The Bell Laboratory komponującymi na karylionie. Wreszcie Brandt Brauer Frick korzystają z klasycznych instrumentów by odtworzyć definiujące elementy techno.

Nieprzypadkowo na płycie The Brandt Brauer Frick Ensemble pojawiła się Emika. Zaśpiewany przez nią utwór „Pretend” pierwotnie znalazł się na jej debiutanckiej albumie, podobnie zaś jak niemieckie trio odebrała klasyczne muzyczne wykształcenie. Z pochodzenia Czeszka, wychowana w Anglii i rezydująca dziś w Berlinie Emika debiutowała w Ninja Tune swym kobiecym podejściem do dubstepu (tego pierwotnego a’la Burial, nie popowej dyskoteki a’la Skrillex, którą nota bene zachwycają się rockowcy, że uuu, jakie to nowoczesne, rzecz jasna nie sięgając dalej niż poza najbardziej komercyjną powierzchnię elektroniki). Już na debiutanckiej płycie „Emika” dźwięki pianina odgrywały istotną rolę, na albumie „DVA”, dotykającym tematu rozdartej między Wschodem a Zachodem emigranckiej tożsamości, pojawił się i czeski operowy śpiew.


Trzy skomponowane na pianinie „dzieła” ukazały się na towarzyszącej tej płycie epce „Klavírní”. Kolejne trzynaście ukazało się teraz na tak samo zatytułowanym albumie, pierwszym wydanym przez Emikę w swym własnym labelu. Dla Emiki jest to najbardziej bezpośredni powrót do przeszłości. Kilka dni spędzonych w rodzinnym domu w Milton Keynes, gdzie nadal znajduje się jej pianino, na którym rozpoczynała lekcje muzyki, zaowocowało klasycznymi kompozycjami inspirowanymi nie tylko powrotem do dzieciństwa, ale i twórczością żyjącego na przełomie XIX i XX wieku czeskiego kompozytora Leoša Janáčka.

Emice brakuje wirtuozerii i technicznej precyzji Nilsa Frahma czy popowego niemal potencjału Ólafura Arnaldsa, nie wydaje się zresztą, by za „Klavírní” stały ambicje większe niż powrót pierwszych nastoletnich eksperymentów z muzyką. „Dílo 5” brzmi wręcz jak nieśmiałe dotyki klawiszy i powolne się w nich rozsmakowywanie. Emikę jako pianistkę definiuje już „Dílo 4”, jak większość kompozycji rozpoczynające się od arpeggia, proste, klasyczne i poddane jedynie subtelnym modyfikacjom. Dojmuje tutaj poczucie chłodu i izolacji, ale pięknej i na swój sposób kojącej („Dílo 6”), czasem delikatnej i w duchu romantycznej („Dílo 7”). „Dílo 8” ma już wyraźniejszy, ilustracyjny charakter, rodem ze ścieżki dźwiękowej europejskiego kina, wyraźniejsza melodia i wyczuwalne napięcie pojawia się też w „Dílo 10”. Niezwykle subtelna elektronika pojawia się tylko miejscami w postaci drobnych ledwie manipulacji dźwięku, jedynie w finale „„Dílo 13” na krótką chwilę wybija się na pierwszy plan.

Być może jest to przedsmak nowego albumu Emiki, ciągle poszukującej swojej tożsamości między muzyką poważną a elektroniczną, między DJką a pianistką, między Wschodem a Zachodem, między Czechami, Wielką Brytanią i Niemcami. Na początek maja artystka zapowiedział wydanie kolejnego „regularnego” albumu „DREI”, który jako zwieńczenie trylogii być może przyniesie jakieś odpowiedzi. Tymczasem „Klavírní”, trzynaście kruchych, krótkich kompozycji, zlewających się w jednolitą, ale kojącą całość, choć wydaje się skokiem w bok w dorobku Emiki, jest chyba kluczowym elementem jej nie tylko muzycznej tożsamości. 7/10 [Wojciech Nowacki]