30 marca 2015

Recenzja The Answer "Raise A Little Hell"


THE ANSWER Raise A Little Hell, [2015] Napalm Records || Rynek wydawniczy zdaje się łaskawy dla fanów hard rocka. Nie tak dawno temu ukazały się nowe płyty AC/DC, Black Star Riders, Uriah Heep, zremasterowane "Physical Graffiti" czy zaskakująco dobry materiał polskiego zespołu RusT. Lada chwila będziemy mogli posłuchać nowego albumu Whitesnake (choć na myśl o odgrzewaniu dorobku Deep Purple nie dostaję wcale gęsiej skórki) a Motörhead podobno już zawitali w studiu rozpoczynając pracę nad dwudziestym trzecim albumem. Jak na tym tle prezentuje się The Answer, kolejny po BSR przedstawiciel irlandzkiego rocka (choć o różnych Irlandiach tu mowa)? Co najmniej przyzwoicie. Jeżeli jednak zespół chce pozostać wiarygodny w świecie hard rocka to nie powinien zbliżać się na kilometr do U2, chłopaków z Royal Blood odganiać kijami a ballady śpiewać tylko przy ognisku.

W ciągu ostatniego miesiąca słuchałem „Raise A Little Hell” właściwie na zmianę z „The Killer Instinct” dzięki czemu dość jasno rozróżniam dwie odrębne ścieżki jakimi podążają oba zespoły. O ile Black Star Riders mogło zapaść się pod ciężarem legendy Thin Lizzy, to po męsku wzięło na barki bagaż swojej przeszłości. Dzięki temu „The Killer Instinct” zawiera muzykę nie odbiegającą aż tak bardzo od chwalebnych dokonań Phila Lynotta a jednak przesiąkniętą duchem nowych czasów. Z kolei The Answer, choć przeszłość ma właściwie żadną, to w sposób dość chaotyczny zapełnia worek podróżny z napisem „inspiracje” utrudniając sobie rozpoczętą drogę.

Gdyby oceniać dokonania zespołu na podstawie sumy poszczególnych części składowych, to uzyskalibyśmy mało odkrywczy, drugoligowy zespół na dorobku. Jest jednak inaczej dzięki charakterystycznemu wokalowi Cormaca Neesona oraz sporym umiejętnościom kompozytorskim muzyków. Daje to nadzieję, że zapożyczenia od rockowych gigantów nie są jedyną znaną zespołowi receptą na sukces. Przypuszczenie to potwierdza kilka ciekawych kawałków, wśród których niepodzielny prym wiedzie singlowy „Red”. Na albumie czeka nas jednak kolejnych jedenaście utworów z których co najmniej trzy można było dla dobra płyty spokojnie wyrzucić.


Na sam początek The Answer proponuje słuchaczowi to, co ma do zaoferowania najlepszego: „Long Live The Renegades” tchnie duchem lat siedemdziesiątych, nienachalną przebojowością, świetną linią melodyczną i nieśpieszną (a jednak wibrującą) hard rockową motoryką. Już pierwsza minuta utworu pokazuje, gdzie należy szukać największej zalety albumu. Cormac Neeson dysponuje chropowatym, wysokim głosem stawiającym go ścisłej czołówce rockowych wokalistów. Z kolei zespół od czasu "Rise" i "Everyday Demons" wciąż rozwija umiejętność pisania chwytliwych melodii.

Dalej mamy przebojowy "The Other Side", przywodzący na myśl dokonania alternatywnego rocka lat 90-tych oraz mocniejszy "Aristocrat". Potem zaczynają się niestety stylistyczne wycieczki w niebezpieczne rejony. O ile "Cigarettes & Regret" utrzymuje wysoki poziom początkowych nagrań z płyty, to niepotrzebne wydaje się wprowadzenie w tle pop-rockowych gitar inspirowanych chyba „Mr. Brightside” The Killers. Prawdziwy ból uszu zaczyna się jednak wraz z "Last Day Of Summer". Nie widzę żadnych sensownych powodów, dla których klasyczne gitarowe granie lat 70-tych zespół postanowił nagle zamienić na Royal Bloodową sieczkę. Wpływy duetu są w tym utworze tak odczuwalne, że ruch ten musiał być celowy i wyrachowany. Pytanie tylko, czy wynikał on z decyzji zespołu czy wpływów hiszpańskiego producenta, Guliermo Mayi.

Zgrzytliwy przester znika jednak tak szybko jak się pojawił a kolejny utwór to już próba zmierzenia się zespołu z gitarową balladą, zupełnie na tej płycie niepotrzebną. Problemem nie jest jednak balladowa stylistyka, Deep Purple nagrywali ballady, Led Zeppelin nagrywali ballady. Nawet Motörhead próbował. Tylko, że wówczas powstały "Child In Time", "Stairway To Heaven" czy "I Ain’t No Nice Guy". "Strange Kind Of Nothing" jest utworem tak nijakim, że rozrzedzając konsystencję płyty nie jest w stanie zaoferować nic w zamian. The Answer dość szybko zawraca jednak z obranej drogi do nikąd, serwując nam "I Am What I Am", jakby żywcem wyjęty z płyty AC/DC. Zresztą podobieństwo do utworu "Rock Or Bust” jest bardzo wyraźne, wystarczy posłuchać początkowego riffu. Następne w kolejce „Whiplash” i „Gone Too Long” nie wyróżniają się niczym, poza gitarą a la U2 w pierwszym z wymienionych utworów. I tu po raz kolejny zastanawiam się, po co The Answer ucieka od stylistyki, w której czuje się ewidentnie najlepiej (hard rock) błądząc gdzieś po manowcach.

Słabszy środek albumu rekompensuje jego końcówka ze wspomnianym już „Red” na czele. Utwór ten wraz z „Raise A Little Hell” i „I Am Cure” (tu z kolei kłania się Led Zeppelin i „In My Time Of Dying”) powoduje, że na przyszłość The Answer patrzę z zaciekawieniem. Na razie za mało w ich muzyce bluesa a za dużo stylistycznych niekonsekwencji, jednak już „Raise A Little Hell” jest albumem dobrym. Może do kanonu muzycznego nie wejdzie, ale słucha się go z przyjemnością. Co ważniejsze, w historii zespołu widać wyraźny rozwój, a kolejne płyty prezentują coraz wyższy poziom. Zespół musi jedynie ostatecznie ugruntować własny styl i przestać oglądać się na innych. Ocena niewątpliwie na wyrost, ale wierzę w ten zespół. Gdyby jednak wiary w to nie mieszać jeden punkcik należałoby odjąć. 7/10 [Jakub Kozłowski]