27 sierpnia 2015

Recenzja Percussions "2011 Until 2014"


PERCUSSIONS 2011 Until 2014, [2015] Text Records || Od czasów "There Is Love In You", albumu dorównującemu na wskroś epokowemu "Rounds", Four Tet jakoś nie ma szczęścia. Otwarcie dawnych archiwów, jasne, ucieszyło licznych przecież fanów Kierana Hebdena, ale z nową muzyką Four Tet jest już w ostatnich latach gorzej, ba, nawet jego firmowe remiksy nie mają już tej świeżości co kiedyś. Na kompilacyjnym "Pink" jeszcze były momenty, "Beautiful Rewind" jest nieszkodliwym, choć zdecydowanie najsłabszym albumem w katalogu Four Tet, najnowszy "Morning/Evening" póki co brzmi niestety lepiej jako koncept na papierze niż w zatopionej w bollywoodzkim samplu wokalnym rzeczywistości.

Zawsze wydawało mi się, że muzyka Four Tet najsłabiej prezentuje się wtedy, gdy opiera się na perkusyjnych loopach i eksperymentach z rytmem, jak niegdyś na "Everything Ecstatic", który po czasie jednak znacznie zyskuje. Sam Hebden jasno deklaruje, że ostatnimi czasu jest to zawsze dla niego świadomy punkt wyjścia, czego efektem są właśnie dwie ostatnie płyty Four Tet. Jeśli zatem swój poboczny projekt zdecydował się nazwać na cześć najmniej mnie przekonującego elementu swego warsztatu, to przyznaję, celowo zdecydowałem się go pominąć. Błąd. Percussions to najlepszy zestaw muzyki Kierana Habdena od czasów "There Is Love In You" właśnie.


Czy utwory te mogły się ukazać się pod znanym na całym świecie szyldem Four Tet? Nie wiem i nie będziemy wdawać się w semantyczne rozważania, faktem jest, że jako pozornie prostsze, czy może raczej bardziej pierwotne, różnią się od obudowanych ornamentami kompozycji Four Tet. Ale warsztat Hebdena jest z miejsca rozpoznawalny i to właśnie ten niebywały warsztat jest głównym bohaterem i atutem Percussions. Te utwory najlepiej bowiem pokazują jak misterną i precyzyjną konstrukcją jest muzyka elektroniczna. Nie ma tu przypadkowości i losowego generowania dźwięków, nie ma też improwizacji i swobodnego oddania się tworzeniu, jest wyłącznie chirurgiczna wręcz precyzja doboru i układu dźwięków. Bezduszność? Skądże znowu. Weźmy już pierwsze w zestawie szybkie techniczne "February 2014", w którym pojawiają się kolejne warstwy, całość nabiera intensywności, głębi, taneczności, ale cały czas bazuje na pierwotnym rytmie. Słuchając Percussions można się bezustannie zastanawiać dlaczego ten dźwięk, warstwa, zmiana pojawia się akurat w tym a nie w innym momencie, dlaczego akurat ta a nie inna kombinacja brzmi tak dobrze? My tego nie wiemy, ale wie niezwykle utalentowany człowiek, Kieran Hebden.

"2011 Until 2014" jest w zasadzie również kompilacją, część utworów ukazała się już wcześniej na winylowych singlach. Tymczasem jak żaden inny długogrający materiał Four Tet brzmi jak skończony, przemyślany album, pozbawiony zarówno przypadkowość, jak i zawsze u Four Tet obecnych wypełniaczy. Taneczny bit prowadzi od początku do końca, w "Sext" brzmiąc jakby faktycznie dobiegał zza drzwi pełnego klubu, ale już niemal na samym początku mamy najwięcej eksperymentów, jak w "Blatant Water Canon" które z pozornie przypadkowych naciśnięć pada przeradza się w taneczny UK garage'owy kawałek. Następnie pojawia się coraz więcej przystępnych elementów, deep house, techno, sample, afrykańskie bębny, by w najbardziej klubowo brutalnym "KHLHI" po mistrzowsku wplótł się klasyczny pop z lat 60-tych.  A po twardym, nerwowym "Bird Songs" końcówka stosunkowo najbardziej zbliża się do klasycznych brzmień Four Tet.

Gdy znani muzycy decydują się poszaleć z bardziej pierwotną, klubowo-taneczną muzyką często decydują się na ukrycie się za nowym szyldem, Toro Y Moi pospełniał się jako Les Sins, Caribou jako Daphni. Z jednej strony jednak te spychane na pobocze dokonania okazują się po prostu nie aż tak dobre jak można było by się spodziewać, ale z drugiej strony odbiera się im tym szansę szerszego zaistnienia. Nad czym, jak i nad brakiem fizycznego wydania, trzeba szczególnie ubolewać w przypadku Percussions, ewidentnie zbierającego najlepsze dokonania Four Tet ostatnich paru lat. 8.5/10 [Wojciech Nowacki]