16 kwietnia 2013

Recenzja Yeah Yeah Yeahs "Mosquito"


YEAH YEAH YEAHS Mosquito, [2013] Interscope || Karen O wraz z Yeah Yeah Yeahs przeszli długą, ale przede wszystkim interesującą muzyczną drogę. Debiutanckie LP „Fever to Tell” jest mocno inspirowanym brzmieniem The White Stripes rockiem garażowym, a wokale Karen, prowokujące i ociekające seksem, mają iście punkowego ducha. Proste, toporne niemal riffy i dynamika, świeżość. Wydane w 2006 roku „Show Your Bones” porusza się już w konwencji szeroko pojętego indie, jest albumem bardziej lirycznym, zarówno tekstowo jak i muzycznie, ale też bardziej zachowawczym. Największą jednak ewolucją w brzmieniu zespołu jest w moim mniemaniu „It’s Blitz”, będący poważnym krokiem w stronę synthpopu, który to krok uważam za całkiem dobre zjawisko. Obserwując ten stopniowy rozwój czekałem i zastanawiałem się poważnie, co YYYs zaserwują słuchaczom na najnowszym krążku o nazwie „Mosquito”, którego premiera odbędzie się 16 kwietnia.

Pierwszy i jedyny jak do tej pory singiel, „Sacrilege”, jest mocno zachowawczym, rytmicznym, ale niewątpliwie przebojowym utworem. Głos Karen jest mocno stonowany, za to rozmachu numerowi dodają pojawiające się pod koniec gospelowe wstawki z chórem włącznie. Już to daje pewne wskazówki odnośnie tego, jakimi klimatami muzycznymi otacza się cały album.


Przede wszystkim jest dość zróżnicowany kompozycyjnie: wspomniane już „Sacrilege” rozpoczyna krążek, tuż po nim tempo zwalnia wraz z melancholijnym i spokojnym „Subway”. Dość subtelna, sącząca się melodia wspomagana jest przez lekki gitarowy riff i wydobywające się z tła dźwięki metra. W dodatku, co na „Mosquito” występuje raczej często, głos Karen jest senny i oddalony. Całość kojarzy się z delikatnym post-rockiem, a w miarę słuchania albumu takich odniesień do zróżnicowanych gatunków muzycznych jest coraz więcej.

Jeśli ktoś bardzo tęskni za popiskującą do wtóru cięższych brzmień Karen, za tym pazurem z pierwszych epek i „Fever to Tell”, to swoistym hołdem dla takich słuchaczy jest „Mosquito”. Nie przeczę, jestem jednym z takich słuchaczy, dlatego tę piosenkę polubiłem szczególnie. Minęło jednak dziesięć lat i nawet ten pazur się zmienił, muzycznie jest to dużo mniej surowe, bardziej melodyjne i rytmiczne, co uważam za zmianę na plus. Kolejnym utworem, który ma w sobie tę dzikość jest „Area 52”, w którym zachwyca agresywna linia gitary.

Mocno wyróżniającym się nagraniem na tle tego, spójnego przecież, albumu jest „Under the Earth”, numer pełen elektronicznych smaczków i udziwnień. Są kosmiczne dźwięki przewijające się w tle, chwilami mocno akcentowane syntetyczne tony, wokal wzmocniony echem i efektami jeszcze potęguje wrażenie opanowanej dziwaczności. W brzmieniu Yeah Yeah Yeahs nadal dominuje śpiew Karen O współgrający z gitarą, wstawki elektroniczne, których obecność przewidziałem, są póki co tylko dodatkiem. Sprawia to, że utwory są bogatsze brzmieniowo, wielopłaszczyznowe – niewątpliwie zwiększa to przyjemność słuchania, bo tło jest zgrane z główną linią melodyczną, nie ma wrażenia chaosu czy też przesytu. Urzeka na przykład użycie w numerze „These Paths” sampla wokalnego w stylu glitchowym lub wręcz witch-house’owym. W „Buried Alive” jest nawet featuring, i to featuring rapera. O ile co do umiejętności i flow Dr. Octagona mam wiele zastrzeżeń, to samo pojawienie się go na albumie świadczy o otwieraniu się Karen i kolegów na nowe gatunki.

Słowem, które się tutaj ciśnie na usta, jest „eklektyczność”. Oprócz wszystkich wymienionych już nawiązań i smaczków „Mosquito” oferuje również utwory bardzo lekkie i niemal sielskie, w stylistyce podobne do takich klasyków z „It’s Blitz” jak „Little Shadow”, czy „Hysteric”. Karen O tak naprawdę nigdy mnie nie rozczarowała, niezależnie, czy z zespołem, czy w projektach solowych, czy w kooperacji z innymi artystami. Tym razem jest identycznie, nie ma niedosytu typowego dla albumów długo oczekiwanych. W konwencji ładnie śpiewających pań z udziwnionym rockowym podkładem jest to dla mnie jak na razie album roku, chociaż czuję, że poważnym rywalem dla „Mosquito” będzie świetnie zapowiadający się majowy krążek bliźniaczek CocoRosie. 8/10 [Radosław Kolago]