1 kwietnia 2013

Bohemofilia #5


Zdaję sobie sprawę z tego, że to trochę strzał w stopę. Celem "Bohemofilii" jest propagowanie dobrej czeskiej muzyki i ukazywanie bogactwa tamtejszej sceny. Ale niewątpliwym elementem tego bogactwa sa też rzeczy słabe i okrutnie słabe. Skoro mamy cały szereg kuriozów w Polsce, to muszą i takowe istnieć w Czechach. Prima aprilis to teoretycznie święto śmiechu, więc w najbliższym czasie nie znajdziemy już lepszej okazji na prezentację moich ulubionych najstraszniejszych piosenek z Republiki Czeskiej. Zatem dziś odcinek specjalny, uwaga, rzecz tylko dla czytelników o mocnych nerwach!


Na rozgrzewkę, dosłownie i w przenośni, zaprasza nas Helena Vondráčková. Niegdyś naprawdę utalentowana piosenkarka i aktorka, powoli zaczęła tracić kontakt z muzyczną (i nie tylko) rzeczywistością, zachłystując się niekoniecznie najlepszymi zachodnimi trendami. Dziś już zasadniczo nie sili się nawet na kopiowanie, z lubością śpiewa tanie zagranicznie przeboje w przaśnych wersjach z czeskim tekstem. W latach 80-tych była jednak bardziej subtelna. Oto mamy piosenkę "Svaly" (pol.: muskuły), czyli Olivia Newton-John po demoludowemu, zatem na biedno. Bardzo biedno. Kluczowy jest tutaj teledysk, Helena w błyszczącej lycrze, styropianowe sztangi, drabinki gimnastyczne rodem z polskich tysiąclatek, no i ci mężczyźni. Wąsaci mężczyźni w slipach. Największym problemem tej piosenki jest jednak jej niewątpliwa przebojowość. Nie ukrywam, mam do niej pewną słabość i zdarza mi się podśpiewywać Proto tady denně cvičím s činkami, cvičím s činkami, koukni, jak se rýsujou...


A oto przykład piosenki tak obrzydliwej, że aż nawet nieśmiesznej. Muzyka, tytuł, tekst, teledysk, wszystko jest tu dramatycznie złe. Karel Gott, na tle muzyki idealnie pasującej do rodzinnych imienin w pokoju z fototapetą i kasetonami na suficie, śpiewa o tym, jak to podoba mu się "kakaowa" piękność. Gott, z miną podstarzałego lubieżnika, prezentuje niesmaczną i rasistowską fantazję emeryta, którą najlepiej podsumowuje komentarz na YouTube karel ty kurevnik. Dodajmy do tego koszmarną dwuznaczność tytułowego przymiotnika i mamy pełen obraz grozy. Ciekawych informuję, że tak, miał romans z bohaterką teledysku.


Eva i Vašek to bezdyskusyjni klasycy keyboardowej muzyki weselnej. Podobnej muzyki mamy oczywiście w Polsce mnóstwo, ale o tym, że istnieje target jej potrzebujący świadczy powyższy teledysk, a raczej żywe i autentyczne reakcje zgromadzonej publiczności. Tu ruszamy ramionkami, tu wszyscy klaszczemy, potem do kółeczka, zmęczeni mogą spokojnie klaskać przy stołach... ot, etnograficzna ciekawostka. Z komentarzy na YT: "minuta ciszy dla chłopca z 2:11, który musi być do dziś szykanowany" oraz "tak właśnie wyobrażam sobie piekło".


Gorzej jednak, gdy muzykę dla starych ludzi prezentują ludzie młodzi. Katka i Jindra to objawienie czeskiego internetu ostatnich miesięcy. Niesamowity image, stroje, żywa choreografia, ekspresyjna mimika, najprawdziwsza miłość iskrząca między piosenkarzami, zaskakująca ilustracja piosenki "Mosty" klipem na moście. I jest tego więcej, zaintrygowanych odsyłam na kanał YouTube duetu. Z komentarzy: "Katka to ikona mody" (nota bene, tak Czesi wyobrażają sobie katoliczki i statystyczne Polki) oraz "still better love story than Twilight".


Z tą piosenką mam natomiast problem. Ruda z Ostravy to raper, podobno zabawny, nie wiem, bo go nie rozumiem. Czeski język jest wbrew pozorom niezwykle zregionalizowany, sam posługuję się praskim z morawskimi naleciałościami, ten z okolic Ostravy, teoretycznie bliski polskiemu, jest dla mnie jednak równie zrozumiały co gwara górnośląska. Ostrava to śląskie miasto będące odpowiednikiem naszych Katowic. Zniszczone, brudne, niebezpieczne, ale o specyficznym industrialnym klimacie, który ma swoich miłośników. Wracając do piosenki, nie jestem pewien czy to pastisz, czy na serio, ale niewątpliwym kuriozum jest rapowanie o kopalniach i czarnych paznokciach do muzyki będącej przeróbką... sami sprawdźcie czego.


Tym razem podchwytliwie. Čokovoko są bowiem jednym z najfajniejszych zjawisk w czeskiej muzyce. Dwie dziewczyny z Brna postanowiły dla zabawy rejestrować swój autorski pastisz hiphopu, uzbierały się z tego piosenki na darmowy album "Best Of" a dwa lata temu wydały oficjalny debiut w postaci płyty "Hudba". Dziewczyny dużo koncertują, chętnie zapraszane są do telewizji, zawsze bowiem zaskoczą swym absurdalnym poczuciem humoru. Kluczowe dla Čokovoko są niezwykle zabawne i trafne teksty, pełne gier słownych, nie bojące się żadnego tabu i udanie podsumowujące czeską rzeczywistość. Często z mocno feministycznego punktu widzenia. Jest to zatem zjawisko bardzo hermetyczne, bez dobrej znajomości języka nie ma mowy o poprawnej jego interpretacji i łatwo pomyśleć, że faktycznie mamy do czynienia z czymś bardzo złym. Nie pomagają w tym WTF-teledyski, jak ten powyższy, absolutnie niezrozumiale ilustrujący krwistą piosenkę o menstruacji, wyciąganiu tamponów w toalecie i malowaniu wargami sromowymi krwawych swastyk na majteczkach.


Czeską telewizję oglądam najchętniej nocami, ze szczególną zaś lubością programy ezoteryczne. Polskie wróżki i tarociści to zaledwie ułamek kuriozalności w porównaniu z tym, co prezentują czescy. Ale jednym z mych ulubionych programów są noce powtórki "Pošta pro tebe", czyli rzeczy o wysyłaniu listów do zaginionego rodzeństwa, zapomnianej rodziny, skłóconych krewnych, w oczekiwaniu na pojednanie w telewizyjnym studiu. Mieliśmy w naszej telewizji krótko polski odpowiednik, którego tytułu nawet nie pamiętam, podczas gdy w Czechach program osiągnął niebywałą wręcz popularność. M.in. za sprawą odcinka, do którego nawiązuje powyższy, hmm, utwór. Skłócone z nie do końca zrozumiałych powodów matka i córka, zrobiły niesamowity show, do dziś używa się cytatów z ich telewizyjnej kłótni, w rodzaju Ahoj Alenko, radost nemám, Jirko dej mi nitrak czy kultowe już zdanie córki chybovat je lidské, odpouštet je božské, ale já nejsem Bůh! Całą sytuację doskonale i równie emocjonująco ilustruje powyższy techniacz, pełen niesamowitych hook'ów, z tym po słowach ale já nejsem Bůh na czele.


Na koniec wracamy do Złotej Heleny. W duecie z Davidem Hasselhoffem. Zgodnie z tytułem jest to faktycznie coś niedającego się opisać słowami. Co ciekawe, zniknął z Internetu oficjalny teledysk do tego arcydzieła, ale za to możecie sobie pooglądać zdjęcia Heleny i, co gorsza, Davida. W tym to słynne ze szczeniaczkami.

Nazdar! [Wojciech Nowacki]