25 czerwca 2013

Bohemofilia #8


Kolejne odcinki „Bohemofilii” celowo tytułuję nazwami miesięcy. Chodzi mi jednak nie tylko o podkreślenie jej cyklicznego charakteru, ale i o naukę. Wiem jak po czesku są klapki-japonki, kocie chrupki, ubezpieczenie zdrowotne, znam szereg niszowych nawet wulgaryzmów oraz innych, mniej lub bardziej pożytecznych zwrotów, ale nazw miesięcy nie mogę, no po prostu nie mogę zapamiętać. Większość podobna absolutnie do niczego, kilka ledwie takich samych jak u nas, no i ten nieszczęsny maj, który w Czechach jest kwietniem… Ale dość refleksji kulturowo-lingwistycznych, przejdźmy od razu do majowych nowości, których na czeskim rynku ukazało się całkiem sporo.

Monika Načeva jest przykładem wokalistki o pop-rockowych korzeniach, ale konsekwentnie niezależnej. Młoda aktorka teatralna debiutowała w pierwszej połowie lat 90-tych płytą „Možnosti tu sou...“ pełną przebojowych rockowych piosenek. Kierunek ten kontynuowała na albumie „Načeva“, który dziś już ma status niemal kultowego. Kombinowanie zacząło się wraz z hipnotyczną płytą „Mami“, podpisaną wspólnie przez Načevę, producenta Michala Pavlíčka oraz turntablistę DJ'a Five. Wkrótce wokalistka nawiązała też współpracę z innymi czeskimi i słowackimi DJ’ami, jednak jej największym osiągnięciem jest album „The Sick Rose“, który wydała wspólnie z Timem Wrightem. Načeva zaśpiewała teksty modernistycznych poetów do house’owo-triphopowych podkładów z niemal bezwstydnie tanecznym efektem. Współautorem wydanej właśnie płyty „Milostný slabiky“ tym razem jest folkowy gitarzysta Justin Lavash, teksty zaś inspirowane są poezjami Sylvy Fisherovej. Nagranie płyty możliwe było dzięki zebranej od fanów za pośrednictwem internetu sumie 60 550 koron.


Tata Bojs, lokalni patrioci praskiej dzielnicy Hanspaulka, to prawdziwa instytucja obchodząca w tym roku 25-lecie działalności. Nie są to bynajmniej podstarzali rockerzy, ale niesamowicie przebojowa grupa ciesząca się szacunkiem zarówno miłośników tradycyjnego gitarowego grania, jak i elektronicznej alternatywy. Ich dzisiejszą pozycję i ścieżkę kariery porównać można ewentualnie do naszego Heya. Flirt z nowymi brzmieniami rozpoczął album „Futuretro” z 2000 roku, odnosząc olbrzymi sukces, kontynuowany na wydanej dwa lata później płycie „Biorytmy”. Nikt jednak nie spodziewał się, że „Nanoalbum” okaże się koncept-albumem, co rzadkie – niebędącym pretensjonalnym, a fuzja gitar i elektroniki w wykonaniu Tata Bojs porównywana zacznie być do Radiohead. Płyty „Kluci kde ste?” oraz „Ležatá osmička“ przyniosły powrót bardziej gitarowego grania, w zeszłym roku ukazało się koncertowe DVD „Ležatá Letná”, w maju zaś pierwsza w historii zespołu dwupłytowa składanka „Hity a city”. Wierzcie mi, jedyna zła rzecz w przypadku Tata Bojs to idiotyczna nazwa.


O formacji WWW wspominałem już kilkukrotnie. Starczy powiedzieć, że mamy do czynienia ze zjawiskiem na czeskiej scenie hiphopowej. Pierwszy w Czechach autorski teledysk do utworu „Noční můra” powstał już w 1993 roku. Debiutancki album „Neurobeat” ukazał się jednak dopiero w 2006 roku z miejsca kładąc wszystkich na kolana. Abstrakcyjny, upiorny wręcz i mocno alternatywny hiphop nie miał już wiele wspólnego ze wczesnymi fascynacjami. Obok rapera Sifona kluczową rolę zaczął odgrywać artysta Lubomír Typlt, odpowiedzialny za stronę wizaualną i teksty WWW. Równie mocną okazała się druga płyta „Tanec sekyr“, w zeszłym roku otrzymaliśmy podwójny koncertowy album „LIVE!“, w tym zaś trzeci album studyjny „Atomová včela“.


Zwolenników bardziej, hmm, tradycycjego hiphopu ucieszy raczej płyta „Idiot“, którą właśnie wydał Vladimir 518. Raper był członkiem jednego z najważniejszych hiphopowych składów, działającego od połowy lat 90-tych PSH, czyli Peneři strýčka Homeboye. Vladimir 518 obecnie działa solo, uchodzi za czołową postać czeskiej hiphopowej sceny, gościnnie pojawił się choćby na płycie „Ležatá osmička“ wspomnianych wyżej Tata Bojs. Dla mnie jest to raczej językowo-muzyczna ciekawostka i wybieram zdecydowanie neurotyczne WWW. Ale jeśli już mam słuchać blokerskiego hiphopu, to zdecydowanie bardziej czeskiego niż polskiego. Melodyjny urok długich samogłosek.


Zostały mi do przedstawienia jeszcze dwie majowe nowości. Jednak zarówno debiutowi Wild Tides, jak i drugiemu wydawnictwu Kittchen, warto poświęcić odrębne recenzje. Niedługo. [Wojciech Nowacki]