7 czerwca 2013

Recenzja Bonobo "The North Borders"


BONOBO The North Borders, [2013] Ninja Tune || Simon Green od początku swej kariery dość sprawnie balansował na granicy lekko kwasowego nu-jazzu i archetypowej muzyki do windy. Sprawny, stylowy, wierzchołku dosięgnął albumem „Black Sands”, udanie rozwijającym formułę wcześniejszego „Days To Come”, może że nie wybitnym, ale spójnym, klimatycznym i zachęcającym do słuchania przy wielu okolicznościach.

Tymczasem singiel „Cirrus” zdawał się zapowiadać znaczące odświeżenie patentu i sięgnięcie w trochę inne rejony. Instrumentalny, ze zdecydowanym bitem i okraszony charakterystycznymi dzwoneczkami, kierował uwagę mocno w stronę Four Tet. I przyznaję, że rozpalił moje oczekiwania względem „The North Borders”. Całkowicie zniweczone przez wyjątkowo przeciętny album.


Symptomatyczny jest już początek płyty, zupełnie inny niż na udanym poprzedniku. „First Fires” pokazuje, że ma być klasycznie, ładnie, melancholijnie i przyjemnie na relaksacyjny, przedwieczorny sposób. „Emkay” to najzwyczajniejszy Bonobo jakich wiele a po świetnym i wyjątkowym w skali albumu „Cirrus” pojawia się Erykah Badu w „Heaven For The Sinner”. Cóż, dla kapryśnej artystki był to zapewne pożądany wypoczynek po nieobliczalnej próbie współpracy z The Flaming Lips, faktem jest jednak, że taki utwór mógłby zaśpiewać ktokolwiek, ale rzecz jasna liczy się nazwisko.

Po czym następuje szereg absolutnie bezbarwnych i niezapamiętywanych kompozycji. Na płycie nie ma żadnych zaskoczeń, żadnych zabaw konwencją, najbardziej jednak doskwiera brak emocji. Więcej dostarczało ich przejście „Prelude” / „Kiara” na „Black Sands” niż całe „The North Borders”. Ciekawiej wypada jedynie żywszy „Know You” oraz minimalistyczny „Don’t Wait” z fajnym, zepsutym bitem, w obu tych utworach zgrzytają jednak niemiłosiernie idiotyczne sample wokalne. Wreszcie na koniec otrzymujemy w obowiązkowo przesłodzoną piosenkę „Pieces”.

Przykre to, bowiem do tej pory Bonobo bronił się przed zarzutami o brak ambicji przynajmniej udanymi kompozycjami. Tymczasem „The North Borders” to album ani wciągający, ani istotny, do tego niebezpiecznie zbliża się do stylistyki trójkowej „Siesty”, czyli muzyki miałkiej, ale dającej poczucie obcowania z czymś ładnym i stylowym. Naprawdę boję się usłyszeć Bonobo gdzieś pomiędzy Katie Meluą, Anną Marią Jopek a Stingiem w jazzowych aranżacjach. 4/10 [Wojciech Nowacki]