M.I.A. Matangi, [2013] Interscope || „Matangi” była płytą wyczekiwaną już w 2012 roku.
Jej poprzedniczka „/\/\/\Y/\” spotkała się w roku 2010 z, delikatnie mówiąc, mieszanym
przyjęciem. Za ciekawsze dokonanie uznano opublikowany ledwie pół roku później
mixtape „Vicki Leekx”, zawierający fragmenty utworów pochodzących z tej samej
sesji, lecz nieumieszczonych na płycie. Wkrótce jeden z nich doczekał się przemiany w
pełnowartościowy singiel mający się znaleźć na planowanej czwartej płycie M.I.A. „Bad
Girls” nie tylko zobrazowane zostało udanym teledyskiem, ale i stało się najpopularniejszym
singlem M.I.A. od czasu „Paper Planes”.
Wydawało się, że M.I.A znajduje się na fali wznoszącej, udany singiel, featuring na „MDNA”
Madonny, udział w jej teledysku razem z Nicki Minaj i wreszcie słynny fuck podczas
wspólnego występu w przerwie Super Bowl. Nic tak nie napędza medialnej koniunktury jak
wkurzenie Madonny i obnażenie hipokryzji przebrzmiewającej Królowej Popu. Tymczasem
o albumie, który zdążył się już dorobić oficjalnego tytułu „Matangi”, nie słychać było nic
poza kolejnymi przekładanymi datami premiery. Gotowa do wydania płyta z nie do końca
znanych i zrozumiałych powodów przeleżała na półkach Interscope ponad rok. Wydaje się,
że impulsem do jej dość nagłego wydania był, jak zwykle bojowniczy, tweet M.I.A. grożący
udostępnieniem „Matangi” za darmo w sieci.
Długi okres oczekiwania nie tylko nie zaszkodził M.I.A., ale i prowadząc w pewnym stopniu
do wyciszenia medialnej atmosfery, sprawił, że „Matangi” powszechnie uznana została
za powrót do formy z dwóch pierwszych płyt i jeden z najlepszych albumów minionego
roku. Tymczasem muszę przyznać, że lubię „/\/\/\Y/\”. Owszem był to album chropawy,
momentami wręcz nieprzyjemny (oparte na wiertarkach „Steppin’ Up”), ale różnorodny w szalony wręcz sposób, ze świetnymi moim zdaniem singlami „Born Free” i „XXXO”, czy
wreszcie z profetycznym, jak się wkrótce okazało dzięki Snowdenowi, „The Message”.
Na tym tle „Matangi” przy pierwszym kontakcie okazuje się rozczarowująco
niezapamiętywalna. Poza znanym już od lat „Bad Girls” ciężko od razu wyłonić potencjalne
przeboje, całość zaś jej spójna do granic jednorodności. Nie znaczy to, że nie ma tu szaleństw,
ale Maya Arulpragasam emanuje tu spokojem. Zgodnie zresztą ze swoim prawdziwym
imieniem Matangi, które dzieli z indyjską bogini, zdaje się unosić nad światem, który
kapryśnie, lecz miłosiernie obserwuje.
Spokój bije już z dźwięku „ohm” otwierającego zaskakująco intymne, choć krwiście
zatytułowane intro „Karmageddon”. „Ohm” pojawia się raz jeszcze, lecz paradoksalnie w
bojowniczym utworze „Warriors”. Matangi objawia się jako goddes of word ("Bring The Noize"), w utworze tytułowym zdaje się wyliczać kraje nad którymi czuwa. Waleczna to bogini, lecz jej bronią są faktycznie słowa, obserwacje M.I.A. wydają jednym z najciekawszych elementów jej płyty. Pomijając utarczki z Madonną czy Drake'iem, padają tu słowa YOLO?
I don’t even know anymore
What that even mean though
If you only live once why we keep doing the same shit?
Back home where I come from we keep being born again and again and then again and again
That’s why they invented karma ("YALA"). W pozornie bezmelodyjnym "Only 1 U" mocno brzmią Making money is fine
But your life is one of a kind. Maya powraca z impetem (M.I.A. coming back with power power! w "Come Walk With Me"), ale i z samorefleksją (I used to be a bad girl now I'm even better w "Lights").
Choć początek albumu brzmi dość surowo, później znajdziemy na nim jednak popowe melodie ("Come Walk With Me"), melancholijne wręcz piosenki ("Exodus" / "Sexodus" z samplem od The Weeknd), czy nawet całkiem taneczne utwory ("aTENTion"). Strasznie fajnie brzmi chórek rodem z lat 60-tych w "Boom Skit" czy dubowe "Double Bubble Trouble ". Podsumowując, "Matangi" wypełniają dźwięki znacznie przyjemniejsze niż poprzedniczkę, ciekawsze są tu czasem rzeczy dziejące się w tle niż same kompozycje i melodie, jednak czwarty album M.I.A. to typowy grower. O ile na "/\/\/\Y/\" wracam najchętniej do wybranych piosenek, to "Matangi" kusi do kolejnych powrotów jako spójna, lecz niebanalna całość. 7.5/10 [Wojciech Nowacki]