17 marca 2014

Recenzja Baths "Obsidian"


BATHS Obsidian, [2013] Anticon || Will Wiesenfeld to świetny materiał na kumpla. Sympatyczny, zabawny, bezpretensjonalny nerd, fan anime i gier komputerowych, czemu daje codziennie świadectwo na swoim Twitterze i Instagramie. Być może dręczony w szkole przez cheerleaderki i drużynę futbolową, zdaje się spełniać niemal wszystkie warunki do syndromu forever alone. Z tym, że Will już jako nastolatek zaczął tworzyć muzykę, najpierw pod szyldem Post-foetus, następnie Geotic (który to szyld okazjonalnie wskrzesza upubliczniając za darmo swoje ambientowo-gitarowe oblicze) i wreszcie Baths, którego albumowy debiut "Cerulean" wydał w wieku zaledwie 21 lat w legendarnym labelu Anticon.

Trochę nieudolnie podpinany przez niektórych pod ówczesną falę chill-wave'u album uznany został dość powszechnie za jedno z najciekawszych wydawnictw 2010 roku. Muzycznie znalazł miejsce gdzieś pomiędzy Four Tet, Nosaj Thing i Golda Pandą oraz faktycznie resztkami piosenkowego chill-wave'u. Choć na płycie najbardziej wyróżniały się świetne instrumentalne "Maximalist" i "Aminals", to w swych nieśmiałych wokalnych próbach Will uchylił rąbka swej nie-tak-oczywistej osobowości.

W następnych latach Baths koncertował, komponował, tweetował i nadal pozostawał tym samym kumplem z sąsiedztwa. Ale fasada beztroskiego nerda runęła wraz z zakażeniem E. coli, które na długie tygodnie uwięziło pozbawionego sił Willa we własnej sypialni. Śmiertelność, apatia i ułomność własnego ciała to pierwszy dominujący motyw albumu, który wyłonił się z tych bolesnych doświadczeń. W cielesności znalazł jednak również doraźne pocieszenie, wyraźnie zaznaczając to, co na debiucie ledwie pobrzmiewało w tle, skryte pod kolejnymi wokalnymi filtrami.


"Obsidian" jest bowiem płytą, mimo wyjątkowo depresyjnego klimatu, zdecydowanie piosenkową. Nie tylko niemal wszystkie kompozycje posiadają wokale wpisane w tradycyjne piosenkowe struktury, ale i sam Will zrezygnował ze sporej części efektów stając się w równym stopniu wokalistą-songwriterem, co utalentowanym producentem elektroniki. Rozdźwięk między dźwiękiem a słowem na "Obsidian" jest jednak dramatyczny. Przy przygodnym zetknięciu się z tym albumem słyszymy przyjemną elektronikę. dopiero wsłuchanie się w słowa (lub wczytanie, kolejnym krokiem Willa w przesuwaniu akcentów względem debiutu jest bowiem udostępnienie tekstów we wkładce płyty) gwarantuje nam naprawdę ciężką emocjonalną pralnię.

I might walk upright / But then again / I might still try to die słyszymy jako refren już w pierwszym utworze "Worsening". I zgodnie z tytułem potem jest tylko gorzej. "Phaedra" rozpędza się wokół zdania The thought of mortality dormant in me. W "Earth Death" słyszymy mocną żywą perkusję i słowa Come kill me / I seem so little. Słowa klucze dla opartego na szybkim perkusyjnym bicie i czystym wokalu "Ossuary" to sick i death, dla "No Past Lives" są to hell i agony, ale i dość zaskakująco I love you. Zaskakująco, bo słowa te wydają się być bardziej wołaniem po doraźnej bliskości niż głębszym wyznaniem.

Swojemu pierwszemu chłopakowi (Boże, nie znoszę tego określenia, taka uwaga na marginesie) poświęcił piosenkę "Incompatible" ze słowami Scared of how little I care about you. A skoro w życiowej potrzebie zawodzi związek, często upada się do granic samoupodlenia. But it's only a matter of / Come and fuck me śpiewa Will w synth-popowym "No Eyes", w swoją wartość ironicznie wątpi w "Ironworks" (I am sweet swine / And no man is ever mine). Will jest niezaprzeczalnie słodki i znów jest tym samym wesołym chłopakiem z sąsiedztwa. Choć nie do końca. Ma na koncie dwa bardzo udane albumy, które dzieli okres mroku, ale i ewolucji. Miejmy nadzieję, że przed kolejną płytą Baths mroku zabraknie a jego ewolucja nabierze jeszcze większego tempa. 7/10 [Wojciech Nowacki]