I BREAK HORSES Chiaroscuro, [2014] Bella Union || O fenomenie skandynawskiej muzyki nie trzeba nikogo przekonywać. Pomijając zamknięty islandzki mikroświat, Dania, Norwegia i Szwecja przynoszą każdego roku coraz więcej wartościowej muzyki, która z jednej strony zdaje się czerpać przecież więcej niż wyraźne inspiracje z anglosaskich wzorców, ale podawana jest w tak zajmujący sposób, że sama tworzy fale własnych naśladowców (nawet, jak zwykle z opóźnieniem, w Polsce, vide Bokka). Mamy zatem już uznane nazwy jak Röyksopp, The Knife czy Lykke Li, zjawiskowe duńskie formacje Efterklang i When Saints Go Machine, ale I Break Horses jeszcze szerszej publiczności nie jest jeszcze w wystarczającym stopniu znane.
Duet debiutował w 2011 roku i to od razu pod szyldem znakomitego Bella Union. Płyta „Hearts” znów przefiltrowała znane wcześniej motywy, sięgnęła jednak znacznie głębiej w poszukiwaniu inspiracji, niejako antycypując to, co w muzyce alternatywnej zaczęło dziać się w ostatnim czasie a czego oficjalnym ukoronowaniem był powrót My Bloody Valentine. Już w pierwszym utworze „Winter Beats” usłyszeliśmy pełen zestaw. Syntezatory, noise’owa gitara, popowy potencjał. O ile piosenki takie piosenki jak „Pulse” i „Cancer” nawiązywały do dream-popu spod znaku Beach House, o tyle tytułowe „Hearts” to czystej wody shoegaze na nowe stulecie. Dodajmy do tego jeszcze zaskakujące skojarzenie z klasycznym avant-popem Stereolab w „Wired” i bezczelną przebojowość „Load Your Eyes” a otrzymaliśmy wykonawcę godnego obserwowania.
Krok w bok w stronę synth-popu na „Chiarosuro” okazał się jednak dla I Break Horses lekkim krokiem w tył. Znów pierwsza kompozycja, „You Burn”, odkrywa przed nami większość kart. Zdecydowanie ciemniejsza niż na rozmarzonym „Hearts” atmosfera, większa jednolitość materiału, kosztem stylistycznej różnorodności i wyraźna inspiracja elektroniką lat 80-tych to znaki rozpoznawcze I Break Horses na świeżo wydanym albumie. Nawet wokal Marii Lindén nabrał większej głębi, ale ponury klimat odbił się na popowym potencjale materiału. Ten czai się w „Denial” oraz w dwóch utworach z końca płyty. „Disclosure” może nie posiada oczywistej melodii, ale wreszcie pojawia się tu kompozycyjny i emocjonalny progres. Podobnie „Weigh True Words”, koniecznie odważniejsze i bardziej dynamiczne.
Po kroczącym, minorowym „You Burn” słyszymy mechaniczne i rozpędzone „Faith”, pełne analogowych pseudo-fałszów. Prawdziwa ejtisowa pikseloza pojawia się zaś w „Ascention”, mocno przypominającym retro-elektronikę a’la Com Truise. W samym centrum album rozmywa się jednak w nieinwazyjnej nijakości i trochę rozczarowuje, bynajmniej nie pod względem jakości, ale lekko zmarnowanego potencjału.
Fajnie, że I Break Horses potrafili nagrać dwa różne albumy, nie pomaga to jednak w odpowiedzi na pytanie, jakie jest właściwie brzmienie duetu. Szkoda wreszcie cofnięcia się o kolejną dekadę, synth-pop z lat 80-tych usłyszeć dziś można niemal wszędzie, avant-pop i shoegaze z pierwszej połowy lat 90-tych był znacznie ciekawszym tropem do śledzenia. „Chiaroscuro” wcale nie jest płytą słabą, ale w przebiciu się I Break Horses ku większej uwadze zdecydowanie nie pomoże. 5/10 [Wojciech Nowacki]