4 sierpnia 2016

Recenzja Gold Panda "Good Luck And Do Your Best"


GOLD PANDA Good Luck And Do Your Best, [2016] City Slang || Gold Panda to fajny kumpel. Taki z którym dobrze spędza czas, nie jest ani zbyt ekstra-, ani zbyt introwertyczny, przywozi fajne zdjęcia z podroży, z których wrażeniami dzieli się w plastyczny, ale nienachalny sposób. Nasza sympatia jednak zatrzymuje się tuż poniżej progu przyjaźni i choć z radością na siebie wpadamy to nie szukamy aktywnie możliwości spotkania się.

"Good Luck And Do Your Best", płyta równie ciepła i sympatyczna, co tytuł który nosi, nie zmienia tego wrażenia oferując dokładnie ten samo poziom muzycznego i emocjonalnego zaangażowania, co dotychczasowe albumy Gold Pandy. Podobnie również osadzona jest w dopowiedzianym kontekście, którego jednak bez wyraźnej artykulacji trudno się domyśleć obcując wyłącznie z dźwiękami. Motywem przewodnim płyty "Lucky Shiner", oficjalnego albumowego debiutu, naprawdę zresztą udanego, była babcia Gold Pandy i jego rodzinne dziedzictwo. Stąd zarówno orientalizmy, jak i swojska angielskość tworzące ciepły, naturalny kolaż przesypujących się jak piasek ulotnych wrażeń. "Half Of Where You Live" jawiło się jako kalejdoskopowe, kosmopolityczne poszerzenie horyzontów Derwina, jego uwaga przesunęła się z domowych korzeni na podróżniczą wspólnotę i choć bardziej taneczna, śmielsza od poprzedniczki, to w gruncie rzeczy płyta okazała się równie intymna.

Dlatego też "Good Luck And Do Your Best" nie zaskakuje. Gold Panda ma swoją strefę komfortu, niezależnie od inspiracji stojących za albumem. Te tym razem zostały wyartykułowane jasno, płyta powstała pod wpływem wrażeń z podróży do Japonii, choć przy jej odbiorze nacisk powinien być położony bardziej na "wrażenia" niż na "Japonię". Bez tej wiedzy, bez obowiązkowo deklarowanego kontekstu raczej nie sposób się domyśleć co stoi za kruchą, sypialnianą elektroniką. Gold Panda nie jest jednak przygodnym turystą, jako absolwent studiów orientalnych i japonistyki unika płytkiej refleksji, pocztówkowych obrazów i instagramowego postrzegania rzeczywistości, którym ulegają nawet najwięksi. Japonia na "Good Luck And Do Your Best" to ani futurystyczne megalopolis, ani korporacyjny pracoholizm, ani ogrody zen, ani kulturowe dziwactwa. Gold Panda odtwarza przelotne doznania w których jeśli można rozpoznać Japonię, to najprędzej taką, którą reprezentuje shiba inu z głową w płocie.


Komfort Gold Pandy jest tak kruchy, tak kojący, że pozostaje niezmiennie rozpoznawalny. Kompozycje nie wędrują narracyjnymi meandrami, donikąd nie prowadzą, po prostu są, nawet singlowe "In My Car" stawia na kreowanie atmosfery zamiast melodii. Pełna detali produkcja skrywa w sobie subtelne orientalizmy, czasem dźwięki pianina, czasem gitary, niespiesznie wędruje między dźwiękami bardziej abstrakcyjnymi a wręcz akustycznymi. Brzmienie Gold Pandy bliższe jest tu "Lucky Shiner" niż "Half Of Where You Live", ale w efekcie i tak zlewa się w jedną bezczasową masę. Ożywienie house'owym podbiciem w pierwszej połowie płyty przynosi jedynie "Chiba Nights", ale najciekawszy blok przychodzi wraz z drugą połową. "Autumn Fall" prowadzi żywy, entuzjastyczny nerw, wypełnione mikrodźwiękami "Halyards" wprowadza wreszcie odrobinę bardziej cienisty nastrój, "Time Eater" natomiast wibruje metalicznym klangorem, by z przestrzennym rozmachem rozwinąć się wreszcie w jedną z najefektowniejszych kompozycji.

Co szczególnie cieszy u Gold Pandy to autentycznie zaangażowanie w format albumu. Podczas gdy inni twórcy zasypują nas kolejnymi jednorazowymi singlami i soundcloudowymi miksami, zmieniają nazwy, remiksują i poddają się remiksom, to Gold Panda chłonie wrażenia i dosłownie wykleja z nich album. I podobnie jak w przypadku efektownych zdjęć z podróży, niezależnie od scenerii natychmiast poznajemy oko fotografa. 6.5/10 [Wojciech Nowacki]