Symptomatycznym jest, że dziesięciomilionowy kraj ma aż dwie nagrody poświęcone muzyce alternatywnej, obie przyciągające równą uwagę mediów. I nie liczymy tutaj postczechosłowackiego Złotego Słowika, który niemal corocznie od czasów wczesnego średniowiecza nagradza Karela Gotta a ostatnio coraz chętniej prymitywnie ksenofobiczną grupę Ortel. Nie liczymy też już nagród Anděl, czeskiego odpowiednika Grammy, którego spotkała nagła degradacja i likwidacja doceniających muzykę alternatywną kategorii gatunkowych. Vinyla oraz Apollo, to dwie nagrody, obie zainaugurowane w 2011 r., które zamiast ze sobą konkurować raczej mapują czeską scenę w całkiem reprezentatywną całość. Po raz pierwszy jednak w historii obu nagród, i Vinyla, i Apollo trafiły w tym roku w ręce tego samego artysty.
Ondřej Holý egzystuje pod pseudonimem dné na czeskiej scenie już od paru lat, ciężko zatem uwierzyć, że album "These Semi Feelings, They Are Everywhere" jest jego formalnym płytowym debiutem. Owszem, ma w dorobku kilka epek, debiutancką "Talking With Crayons" możecie nadal pobrać ze strony naszego zaprzyjaźnionego labelu Starcastic, lecz wydana była w 2009 r. i od tego czasu dné stoczyć musiał niejedną walkę, fizyczną, emocjonalną i artystyczną. Trwający kilka lat kryzys twórczy, niemożność dokończenia kompozycji w ogromie producenckich możliwości, przełamał ostatecznie powrót do podstaw. Album opiera się na dźwiękach pianina i oklaskach, ma zatem niezwykle organiczną bazę, którą Ondřej Holý zalewa ciepłym, różowym światłem kojąco melancholijnej folkotroniki. "These Semi Feelings, They Are Everywhere" to album pozornie skromny, pełen jednak subtelnych warstw i przedziwnie ponadczasowy. Przede wszystkim jest jednak przykładem na to, że do odniesienia sukcesu zagranicą nie trzeba sięgać do mitycznej "czeskości", lokalności i wysilonej oryginalności. Czasem wystarczy być po prostu bardzo dobrym.
Dizzcock, laureat nagrody Vinyla z 2015 r. za album "Elegy Of Unsung Heroes", powrócił z jego mniej zaangażowanym następcą. Tematyczno-ideologiczna otoczka muzyki elektronicznej często ogranicza się tylko do notki prasowej, dobrze zatem, że "Night Rider" obywa się bez tej warstwy. Kompozycje są dłuższe, wydają się bardziej uwolnione i skupione zarazem, nadal sięgają do szeregu estetyk brytyjskiej sceny elektronicznej i amerykańskiego hip-hopu, ale przynoszą fragmenty zarówno agresywniejsze, jak i nocne przestrzenne pejzaże z imponującymi liniami basu. Nadal wydaje się, że Dizzcocka docenia głównie wąski krąg czeskiej krytyki z lubością wymieniającej kolejne mikrogatunki z których korzysta, jednocześnie chwaląc jego oryginalność, im więcej jednak odcieni emocjonalnych, tym lepsze są jego albumy.
Podobną ścieżką zdaje się podążać młody słowacki producent Ink Midget. Epka "Send Help" przynosi tylko trzy utwory i jeden remiks, ale tam gdzie jego dawny towarzysz Pjoni zmierza w stronę eksperymentalnej elektroakustyki, Ink Midget bawi się w dekonstrukcję klubowych mitów i hip-hopowej rytmiki, tworząc gęstą, ale klarowną całość.
Ze Słowacji pochodzą również Päfgens, choć ich itinerarium jest bardziej skomplikowane, Filip i Jana rezydowali bowiem w Warszawie, obecnie zaś przenieśli się do Berlina. Ich album "What Happened To Erich Zederkoff?" mógł jeszcze uchodzić za niezobowiązujący sypialniany dream-popowy projekt, o tyle "Tinyold Hands" tchnie ambientem, lo-fi elektroakustyką, field-recordingiem i dawnym folkiem z okazjonalnie całkiem upiornymi efektami (zwłaszcza, nomen omen, "Mokotów").
Podobno w dobie Bandcampa wymierają netlabele, dobrze zatem, że Foolk, kolejny zresztą Słowak w tym zestawieniu, zebrał swoje wczesne kompozycje porozsiewane po różnych i częściowo faktycznie już nieistniejących netlabelach i wydał je w postaci darmowej kompilacji "Something Like Jazz (Extended)". Dzięki temu nie zostanie zatracona zaskakująca strona jego działalności. Albumy "Red Pills For Daddy" i "Millions Of" przynosiły przede wszystkim abstrakcyjną elektronikę i instrumentalny hip-hop, "Something Like Jazz (Extended)" natomiast zgodnie z tytułem odsłania niezmiernie satysfakcjonujący jazz, od utrzymywanego w tradycyjnych formach aż po abstrakcyjnie je przekraczający. Skojarzenie ze Skalpelem i Igorem Boxxem całkiem na miejscu.
Kogo jednak zmęczył ten cały jazz i elektronika niech beztrosko się zrelaksuje przy nowej piosence Wild Tides. Ostatnim ich albumem było "Hung Loose", Kuba Kaifosz nagrał następnie płytę solową jako Boy Wonder & The Teen Sensations oraz drugą jako Lazer Viking, nigdy wcześniej jednak nie mieliśmy piosenki śpiewanej po czesku. Powiedziałbym, że czekamy na album, ale przy tempie nagrywania / wydawania nowej muzyki przez Kubę zapewne ani się nie obejrzymy a dostaniemy ich przynajmniej pięć. Na piątkę!
[Wojciech Nowacki]