Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Päfgens. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Päfgens. Pokaż wszystkie posty

18 sierpnia 2017


Czechy dzierżą dumny tytuł najbardziej ateistycznego kraju w Europie, ale nie sposób się nad tym nie zadumać, jeśli uświadomimy sobie, że w przeciwieństwie do Polski dniami wolnymi od pracy są tu zarówno Wielkanocny Poniedziałek, jak i Wielki Piątek, a także Wigilia, obok obu świąt Bożego Narodzenia. W świecie czeskiej muzyki natomiast dość zabawnie religijnym rytuałem jest "chrzest" płyty. Hiphopowcy, zespoły rockowe, gwiazdy popu czy giganci alternatywy, wszyscy urządzają jednorazowe specjalne koncerty na których dosłownie "chrzczą" swoje nowe albumy, często parę miesięcy po oficjalnym wydaniu. Czy nieochrzczona płyta zbesztana przez krytyków trafia do muzycznego piekła? Albumowi "Jiskřící" na szczęście to nie grozi, wydany w marcu chrztu doczeka się dopiero w październiku.

Zespół Zrní konsekwentnie wzrasta na jedną z głównych sił czeskiej alternatywy, nie tylko pod względem sukcesu komercyjnego czy artystycznego, ale przede wszystkim z powodu wielce charakterystycznego brzmienia. Na płycie "Jiskřící", niekoniecznie najbardziej przebojowej w karierze grupy, przecinają się lekko kojąca melancholia, gustownie skromna elektronika, zacięta gitarowa alternatywa, współczesny (miejski) folk, progresywność kompozycji, czyli wszystko to, co wyróżnia czeskie brzmienie i stanowi zarówno o jego światowości, jak i lokalności.


Za współprodukcję tej płyty odpowiada jednak reprezentujący również słowacką scenę Jonatán Pastirčák, znany nam już jako Ink Midget oraz połowa duetu Pjoni & Ink Midget. Dekonstruując klubową elektroniką posunął się tym razem o krok dalej i wydał debiutancką epkę pod nowym szyldem Isama Zing. Bardziej skupione brzmienie, mniej abstrakcyjne i chaotyczne, zdecydowane, ale nienachalne, silniej zrytmizowane i niezwykle plastyczne, natychmiastowo wciąga, angażuje i pozwala zapomnieć, że to ledwie pięć stosunkowo krótkich kompozycji.


Pozostając, przynajmniej teoretycznie, w temacie muzyków słowackiego pochodzenia, powracamy do warszawsko-berlińskiego duetu Päfgens, o którym ostatnio wspominaliśmy przy okazji ich lekko upiornej elektroakustyki z albumu "Tinyold Hands". Czymś więcej niż tylko sympatycznym dodatkiem do ich dyskografii jest koncertowe wydawnictwo "Tapas (Live In Madrid)". Jawią się przed nami kruche, naturalne wokalne, paradoksalnie czystsze brzmienie oraz wyraźniejsze shoegaze'owe echa. Tapas i wspomnieniom z Madrytu po prostu nie można odmówić!


Kittchen wydaje się lekko zwalniać tempo, rok po debiucie "Menu" pojawił się remiksowy album "Dezert", po płycie "Radio" wydał również remiksowe "Echo". Suplement do albumu "Kontakt" pojawił się dopiero teraz, w między czasie Jakub König zajęty był m.in. nowym projektem Zvíře jménem Podzim. "Akt" nie jest bynajmniej tradycyjną kompilacją remiksów, ale zbiorem utworów Kittchena w wykonaniu innych wykonawców, od już nam znanych (Děti mezi reprákama, Aid Kid, Marie Kieslowski) przez lekki polski akcent po cały szereg nazw czekających na odkrycie.


Jednym z najbardziej intrygujących wydarzeń w Pradze jest cykl Silent_Night. Widownia zasypia na materacach rozłożonych na deskach muzycznego teatru Ponec a przygrywa jej do tego przez całą noc najlepszej jakości żywa ambientowa muzyka z wydawnictwa Genot Centre. Laura Luna & Tarnovski to fragment jednej z tych nocy zaimprowizowany przez Laurę Lunę Castillo z labelu Baba Vanga oraz Járę Tarnovskiego z formacji Gurun Gurun, wydany na obłędnie pięknej kasecie w limitowanej edycji 55 sztuk. A jeśli nie z kasety to do odsłuchu na Bandcampie.


Na koniec jedna nowa nazwa do pilnego zwrócenia uwagi. pale&coy to początkowo projekt wokalistki Eliški Míkovcovej, który przerodził się w synth-popowe trio z jedynym wydawnictwem w postaci splitu z blacksheepboy. Cztery piosenki przynoszą proste, ale gęste aranżacje, chwytliwe odniesienia do lat osiemdziesiątych, ale i do filmowej czeskiej elektroniki lat dziewięćdziesiątych. Bynajmniej nie brzmi to archaicznie a na wysokości finałowego przeboju "Urban Foxes" uświadamiamy sobie jak bliscy są np. naszej Rebece.


[Wojciech Nowacki]

15 marca 2017


Symptomatycznym jest, że dziesięciomilionowy kraj ma aż dwie nagrody poświęcone muzyce alternatywnej, obie przyciągające równą uwagę mediów. I nie liczymy tutaj postczechosłowackiego Złotego Słowika, który niemal corocznie od czasów wczesnego średniowiecza nagradza Karela Gotta a ostatnio coraz chętniej prymitywnie ksenofobiczną grupę Ortel. Nie liczymy też już nagród Anděl, czeskiego odpowiednika Grammy, którego spotkała nagła degradacja i likwidacja doceniających muzykę alternatywną kategorii gatunkowych. Vinyla oraz Apollo, to dwie nagrody, obie zainaugurowane w 2011 r., które zamiast ze sobą konkurować raczej mapują czeską scenę w całkiem reprezentatywną całość. Po raz pierwszy jednak w historii obu nagród, i Vinyla, i Apollo trafiły w tym roku w ręce tego samego artysty.

Ondřej Holý egzystuje pod pseudonimem dné na czeskiej scenie już od paru lat, ciężko zatem uwierzyć, że album "These Semi Feelings, They Are Everywhere" jest jego formalnym płytowym debiutem. Owszem, ma w dorobku kilka epek, debiutancką "Talking With Crayons" możecie nadal pobrać ze strony naszego zaprzyjaźnionego labelu Starcastic, lecz wydana była w 2009 r. i od tego czasu dné stoczyć musiał niejedną walkę, fizyczną, emocjonalną i artystyczną. Trwający kilka lat kryzys twórczy, niemożność dokończenia kompozycji w ogromie producenckich możliwości, przełamał ostatecznie powrót do podstaw. Album opiera się na dźwiękach pianina i oklaskach, ma zatem niezwykle organiczną bazę, którą Ondřej Holý zalewa ciepłym, różowym światłem kojąco melancholijnej folkotroniki. "These Semi Feelings, They Are Everywhere" to album pozornie skromny, pełen jednak subtelnych warstw i przedziwnie ponadczasowy. Przede wszystkim jest jednak przykładem na to, że do odniesienia sukcesu zagranicą nie trzeba sięgać do mitycznej "czeskości", lokalności i wysilonej oryginalności. Czasem wystarczy być po prostu bardzo dobrym.


Dizzcock, laureat nagrody Vinyla z 2015 r. za album "Elegy Of Unsung Heroes", powrócił z jego mniej zaangażowanym następcą. Tematyczno-ideologiczna otoczka muzyki elektronicznej często ogranicza się tylko do notki prasowej, dobrze zatem, że "Night Rider" obywa się bez tej warstwy. Kompozycje są dłuższe, wydają się bardziej uwolnione i skupione zarazem, nadal sięgają do szeregu estetyk brytyjskiej sceny elektronicznej i amerykańskiego hip-hopu, ale przynoszą fragmenty zarówno agresywniejsze, jak i nocne przestrzenne pejzaże z imponującymi liniami basu. Nadal wydaje się, że Dizzcocka docenia głównie wąski krąg czeskiej krytyki z lubością wymieniającej kolejne mikrogatunki z których korzysta, jednocześnie chwaląc jego oryginalność, im więcej jednak odcieni emocjonalnych, tym lepsze są jego albumy.



Podobną ścieżką zdaje się podążać młody słowacki producent Ink Midget. Epka "Send Help" przynosi tylko trzy utwory i jeden remiks, ale tam gdzie jego dawny towarzysz Pjoni zmierza w stronę eksperymentalnej elektroakustyki, Ink Midget bawi się w dekonstrukcję klubowych mitów i hip-hopowej rytmiki, tworząc gęstą, ale klarowną całość.



Ze Słowacji pochodzą również Päfgens, choć ich itinerarium jest bardziej skomplikowane, Filip i Jana rezydowali bowiem w Warszawie, obecnie zaś przenieśli się do Berlina. Ich album "What Happened To Erich Zederkoff?" mógł jeszcze uchodzić za niezobowiązujący sypialniany dream-popowy projekt, o tyle "Tinyold Hands" tchnie ambientem, lo-fi elektroakustyką, field-recordingiem i dawnym folkiem z okazjonalnie całkiem upiornymi efektami (zwłaszcza, nomen omen, "Mokotów").



Podobno w dobie Bandcampa wymierają netlabele, dobrze zatem, że Foolk, kolejny zresztą Słowak w tym zestawieniu, zebrał swoje wczesne kompozycje porozsiewane po różnych i częściowo faktycznie już nieistniejących netlabelach i wydał je w postaci darmowej kompilacji "Something Like Jazz (Extended)". Dzięki temu nie zostanie zatracona zaskakująca strona jego działalności. Albumy "Red Pills For Daddy" i "Millions Of" przynosiły przede wszystkim abstrakcyjną elektronikę i instrumentalny hip-hop, "Something Like Jazz (Extended)" natomiast zgodnie z tytułem odsłania niezmiernie satysfakcjonujący jazz, od utrzymywanego w tradycyjnych formach aż po abstrakcyjnie je przekraczający. Skojarzenie ze Skalpelem i Igorem Boxxem całkiem na miejscu.



Kogo jednak zmęczył ten cały jazz i elektronika niech beztrosko się zrelaksuje przy nowej piosence Wild Tides. Ostatnim ich albumem było "Hung Loose", Kuba Kaifosz nagrał następnie płytę solową jako Boy Wonder & The Teen Sensations oraz drugą jako Lazer Viking, nigdy wcześniej jednak nie mieliśmy piosenki śpiewanej po czesku. Powiedziałbym, że czekamy na album, ale przy tempie nagrywania / wydawania nowej muzyki przez Kubę zapewne ani się nie obejrzymy a dostaniemy ich przynajmniej pięć. Na piątkę!


[Wojciech Nowacki]

22 września 2014


Ostatnie miesiące lata przyniosły pewne ożywienie, szczególnie pod względem zapowiedzi. Programy praskich klubów zapełniają się świetnymi koncertami, trzeba będzie poświęcić setki, jeśli nie tysiące koron, ale i przeprowadzić poważną selekcję. Jeśli tego samego dnia mają zagrać Caribou i Tycho, to mamy do czynienia z klasycznym first world problem. Również czescy artyści pozapowiadali na jesień, począwszy od września, szereg nowych tytułów.

Zrní, jedno z odkryć 2012 roku i laureaci szeregu nagród za album "Soundtrack ke konci světa", szykują się do wydania trzeciej płyty o dość nieszczęśliwym tytule "Následuj kojota". Niemniej nagród za debiutancki album "The Escapist" zdobył Boris Carloff, który jeszcze niezatytułowanego następcę rejestruje na Islandii i na razie wiadomo, że ma być jeszcze bardziej elektroniczny i minimalistyczny zarazem. Jedną z czołowych czeskich wokalistek jest Lenka Dusilová, której ostatni zjawiskowy album "Baromantika" zaowocował powstaniem regularnego zespołu o tożsamej nazwie, który właśnie finiszuje nagrywanie płyty "V hodině smrti" a o crowdfundingową pomoc zwrócił się do publiczności. Znana w Polsce z filmu "Once" Markéta Irglová, czyli czeska i piękniejsza połowa duetu The Swell Season, teledyskiem "The Leading Bird" zapowiada swoją drugą płytę solową "Muna", która ukaże się nakładem amerykańskiego labelu ANTI-. Debiutem zaś który już robi sporo szumu na czeskiej scenie jest Monikino Kino, czyli Petr Marek z grupy Midi Lidi i słowacka wokalista Monika Midriaková, którzy ku pocieszeniu czeskiej hipsteriady szykują album "Prázdniny".


Osobiście jednak najbardziej cieszę się na trzecią płytę przesympatycznego duetu Kieslowski. Marie i David wyciągają z formuły duetu czystą esencję, czego efektem była znakomita płyta "Na nože", pełna chwytliwych i intensywnych piosenek. Trzeci album ukazuje się ledwie niewiele ponad rok po poprzedniku, Kieslowski zdążyli w międzyczasie zaprezentować nowy materiał na koncertach i zarejestrować go w Normandii po opieką Jana P. Muchowa, najbardziej bodaj uznanego czeskiego producenta, muzyka i aktora. Pierwszym singlem z "Mezi lopatky" została piosenka "Obraz".



Uznane już zatem nazwiska szykują się zatem na jesień, młodsza krew natomiast nie ma oporów przed publikowaniem swej muzyki jeszcze w wakacje. Dzięki czemu w lipcu oraz w sierpniu ukazało się kilka naprawdę ciekawych tytułów. Największą niespodzianką jest debiut projektu I Am Planet, pod którą to nazwą skrywa się Patrik Korinok ze Słowacji. Po paru latach pracy z gitarą akustyczną, śpiewem i muzyką bliską elektroakustyce, zdecydował się zmienić całkowicie kierunek i zasiadł za fortepianem w towarzystwie skrzypka. Efektem jest piękna czteroutworowa epka "Silene stenophylla" do darmowego pobrania dla miłośników współczesnej klasyki spod znaku Nilsa Frahma czy Ólafura Arnaldsa.

Debiutem jak najbardziej spodziewanym był album grupy Nod Nod, założonej przez członków post-rockowego Five Seconds To Live i alternatywno-rockowego Kalle. Międzygatunkowa fuzja dla miłośników twardszych brzmień już okrzyknięta została jednym z najlepszych tytułów czeskiej gitarowej alternatywy. Label Exitab sprezentował nam w wakacje darmową epkę "Castle Ghosts" Aches, czyli mieszkającego i tworzącego w Bratysławie Brytyjczyka Jonathana Foxa. Tymczasem stojący na czele Exitabu Filip Drábek rezyduje obecie w Warszawie, gdzie tworzy własną muzykę z pogranicza lo-fi i shoegaze'u w duecie Päfgens, który właśnie wydał album "What Happened To Erich Zederkoff?". [Wojciech Nowacki]