14 marca 2017

Recenzja The xx "I See You"


THE XX I See You, [2017] Young Turks || Zabawnym przy okazji reakcji krytyki na "I See You" jest obserwowanie wypływających przy okazji szczerych wreszcie opinii na temat "Coexist", drugiego albumu The xx. Trio najwidoczniej jest już tej klasy zespołem, że podlegać może klasycznej terazrockowej krytyce. Niczym niezłomne Iron Maiden, nowatorski Korn, bohaterski Kult, cokolwiek wydadzą mają gwarantowane minimum cztery gwiazdki, ale na szczerą zróżnicowaną opinię trzeba poczekać na słynną wkładkę z komentowanym rozbiorem dyskografii.

O "Coexist" pisało się z punktu widzenia "wyrafinowanej emocjonalności" oraz "umiejętnego grania ciszą", ale dziś "I See You" zniosło embargo na swego poprzednika o którym wreszcie można otwarcie przyznać, że był nudny. Kompozycyjnie miałka płyta siłą rozpędu spotkała się z pozytywnym przyjęciem i choć dostała punkty za pochodzenie to pozostała całkowicie niezapamiętywalna. The xx przecenili swoje siły i zbyt pewnie poczuli się w technice minimalizmu, w efekcie "Coexist" brzmi jak wymęczona karykatura ich własnego brzmienia. Tymczasem ich debiutancki album odpowiadał za brzmienie 2009 roku w takim samym stopniu jak "Embryonic" The Flaming Lips czy debiut Japandroids.

Znacznie bardziej satysfakcjonującym, choć równie przecenianym był solowy debiut Jamiego xx. Wśród marzeń o byciu nowym Four Tet oraz mniej lub bardziej udanych tęsknych spojrzeń w stronę lat dziewięćdziesiątych na "In Colour" poukrywane były hipotetyczne tropy przyszłego brzmienia The xx. "Loud Places" brzmiało bardziej zespołowo niż jakakolwiek niedopieczona kompozycja z "Coexist", połączenie więc typowego warsztatu tria z producenckimi praktykami Jamiego nie jest zatem ani żadną niespodzianką, ani tym bardziej rozczarowaniem.


Jak powinniśmy sobie wyobrażać ewolucję brzmienia dosłownymi fanfarami obwieszcza od razu "Dangerous". Mocna rytmiczna elektronika oraz produkcja jakiej oczekiwać można po Jamiem xx, chwytliwy refren oraz poszerzenie instrumentarium i brzmienia, przede wszystkim o niezmiernie efektowne dęciaki, nastrajają do "I See You" optymistycznie, choć pojawia się i nieśmiałe pytanie o tożsamość The xx. Stąd też nowości brzmieniowych nie ma na albumie aż tylu, jak mogłoby się wydawać po jednym przesłuchaniu, głównie dlatego, że jeśli już się pojawiają to są efektownie charakterystyczne. W "Lips" wraz z chóralnym zaśpiewem pojawia się teatralność i rzadko u The xx słyszana angielskość, w typowym zaś dla grupy "Performance" rozbrzmiewają dość upiorne smyczki rodem z albumu Resiny czy ścieżki dźwiękowej do "The Witch".

Single natomiast progres udanie markują, "Say Something Loving" ładnie opiera się na typowym wokalnym dialogu a udziału perkusistki Warpaint domyśleć się możemy tylko jeśli o nim uprzednio przeczytamy. Podobnie "On Hold", trochę udaje nowe brzmienie, trochę ukrywa stare, zasadniczo wyróżnia się jedynie weselszą niż standard The xx atmosferą. Całkowicie natomiast niezauważalnie przechodzi w "I Dare You", czyli albo będzie to kolejny singiel, albo mamy tu jednak problem z charakterem utworów. Zaniepokojonych potencjalnymi zmianami łatwo bowiem uspokoić, The xx nie mogli się najwidoczniej powstrzymać przed dalszym eksploatowaniem brzmienia o którym myślą, że mają je opanowane do mistrzostwa. W efekcie szczególnie druga połowa płyty znów przemija ledwie zauważalnie, kolejne kompozycje nie przynoszą ani zapadających w pamięć melodii, ani aranżacyjnych nowości. "I See You" lśni efektownie, ale jako niezbędna ewolucja zatrzymuje się w pół kroku a nadzieja, że The xx nagrają album istotniejszy od swego debiutu umacnia się jako myślenie życzeniowe. 7/10 [Wojciech Nowacki]