COM TRUISE Iteration, [2017] Ghostly International || Kino science-fiction podobno przeżywa potrzebny i zasłużony renesans. Nic mnie jednak nie irytuje równie mocno, co głęboko rozczarowujące spłaszczenie większości najbardziej obiecujących tytułów, od "Interstellar" po "Arrival", do lekko obmierzłej w tym gatunku "siły miłości". Cudem chyba tylko rakieta Sandry Bullock w "Gravity" nie została sprowadzona na Ziemię wątkiem miłosnym. Gdzie szukać prawdziwego science-fiction a przypominam, że termin ten oznacza fantastykę naukową? Gdzie teorie i limity poznania, filozoficzne rozważania o wiedzy, życiu, czasie i przestrzeni, gdzie lemowska futurologia, halucynogenne wizje Dicka, gdzie horror vacui i nieskończone oblicze Kosmosu, gdzie skryte pod projekcjami przyszłości namysły o kondycji współczesności? Być może w innych niż hollywoodzkie kino obszarach sztuk.
Zatrzymać byśmy się mogli na moment przy serialach, dla mnie daleko bardziej satysfakcjonującej dziedzinie niż film. Ale pojawić się nam musi w końcu Com Truise, więc warto przypomnieć sobie tutaj niedawny sukces "Stranger Things". Nie jest to twarde science-fiction, choć jego, niewytłumaczone niestety, elementy można tam znaleźć. Serial ten to zaskakująco miks horroru i nostalgii, której zasadniczym elementem jest również muzyka. Świat oszalał na punkcie ścieżki dźwiękowej autorstwa dwóch członków praktycznie nikomu wcześniej, poza bandcampowym szperaczom, teksaskiej formacji Survive. Że ooo, jaka gustowna stylizacja, że retro-elektronika, że syntezatory, że ejtisowe soundtracki, że jaki wizualny potencjał. Czyli wszystko to, w czym od lat dominuje Com Truise.
"Iteration" to teoretycznie dopiero jego drugi regularny album długogrający i następca "Galactic Melt" z roku 2011. Seth Haley już swoją debiutancką epką "Cyanide Sisters" pokazał, że najlepiej wychodzą mu krótsze formy, co potwierdziło tylko trzyutworowe "Fairlight" czy przede wszystkim bardzo obiecujące "Wave 1". Po drodze był jeszcze album "In Decay", w istocie kompilacja wczesnych i niepublikowanych wcześniej utworów, być może dlatego właśnie bardziej pomysłowa od "Galactic Melt". Od pierwszych dźwięków "Iteration" brzmi znajomo, choć dość powolnie, w całkiem przyjemny zresztą sposób. Owa powolność dość karykaturalnie rozwija się już w "Ephemeron" w postaci niby dość irytującego efektu zwolnienia zamierającej elektroniki, ale w efekcie ta krocząca i zastanawiająco skromna kompozycja okazuje się to być jednym z najbardziej pamiętnych, obok równie przebojowego, co niepokojącego "Memory", fragmentów albumu. Żadnych innych niespodzianek tutaj bowiem nie znajdziemy, może poza wspomnianą skromnością materiału, nie tylko pod względem pomysłowości, ale i aranżacji. "Iteration" wydaje się bowiem w większym stopniu opierać na perkusyjnych padach i automatach niż na charakterystycznych dotąd syntezatorowych plamach. Zasadnicza niezmienność i trzymanie równego poziomu była zawsze zresztą równie charakterystyczna dla Com Truise, ale nie ma co zaprzeczać temu, że najlepiej wypadał wtedy, kiedy wykraczał ze swojej strefy komfortu. Okazjonalnie zabrzmi tu M83, a to przypomni się lekko Boards Of Canada, ale na "Iteration" nie ma nawet śladów podobnych prób podbarwienia brzmienia Com Truise, stąd w porównaniu z "In Decay" i "Wave 1" jest ten album lekkim krokiem w tył. Na szczęście brzmienie to jest dostatecznie barwne, plastyczne i niezmiennie satysfakcjonujące. 6.5/10 [Wojciech Nowacki]