16 kwietnia 2018

Recenzja Shame "Songs Of Praise"


SHAME Songs Of Praise, [2018]  Dead Oceans || Jeśli istnieje jakaś ponadczasowa siła rock'n'rolla, do której nieliczni są nadal w stanie jakimś tajemniczym sposobem się podłączyć i czerpać z niej energię bezpośrednio, zamiast tylko ją imitować, to w roku 2018 cud ten udał się debiutantom z Shame. Oczywiście, z łatwością wskazać można w ich muzyce akademicko definiowane dekady, stylistyki, gatunki, ale "Songs Of Praise" brzmi szczerze, aktualnie i niezobowiązująco. Znów potwierdza się prosta rockowa reguła, że niekoniecznie chodzić musi o poszukiwanie oryginalności za wszelką cenę, wystarczają po prostu zabójczo dobre piosenki.

Post-punkowa fala gęstniała już od paru lat, ale wydaje się, że pozostała raczej w niezwykle żywej, ale jednak niszy. Just / One / Step / Closer to me śpiewają Shame w znakomitym openerze "Dust On Trial" i faktycznie są o jeden krok bliżej słuchaczowi niż bodaj Preoccupations. Chodzi o najzwyklejszą przebojowość, która nie dość, że nie musi wykluczać post-punkowego mroku to jeszcze w wykonaniu Shame wzbogacana jest szeregiem elementów ewidentnie charakterystycznych dla tego zespołu. Choćby dość wyjątkowa inkluzywność, chęć bycia słyszanym może wydawać się u nich próżna czy wręcz obsesyjna, lecz chodzi o szczere współuczestnictwo (And I hope that you're hearing me w "Concrete") podszyte specyficznie brytyjskim oporem (In a time of such injustice / How can you not want to be heard? we "Friction"). Uliczna wyspiarskość uobecnia się natychmiast w spoken-wordowym "The Lick" rezonującym zarówno Blur, jak i tamtejszym hip-hopem. Shame lekko autoironicznie cytuje New Musical Express, którego to pisma zespół był jedną z ostatnich fascynacji i pozornie zmierza w stronę megalomanii słowami I don't want to be heard if you're the only one listening, ale w tej frywolnej, zdawało by się, piosence najjaśniej wykłada swój program:

As you sit around in a circle and skip one minute and thirty seconds into the chorus / So we can all sing along and gaze and marvel at the four chord future / Cause that's what we want / That's what we need


Skoro już mowa o frywolności, drugą stroną inkluzywności Shame jest seks. Nad zdaniem Sodomy had a place in the past / But now it's fashionable można ochoczo podyskutować, ale nie w kierunku starej dobrej sodomii skłania się uwaga zdecydowanie heteroseksualnych Shame. Bywają całkiem dosłowni (Shake me up / Pop my cork / Feel me drip w "Gold Hole"), ale w swych niektórych fantazjach posuwają się niewiele dalej niż submisywna Lana Del Rey (She wants the money / It comes with his cream / So she closes her eyes and pretends it's a dream tamże). Nie ma tu jednak niczego godnego potępienia, i seks, i muzyka służą u Shame bezpretensjonalnemu zbliżeniu, znów więc mamy do czynienia z czymś ponadczasowo godnym utożsamienia się. I'd rather be fucked than sad śpiewają w swym chyba największym przeboju "One Rizla". Gorzko? Meh, raczej prawdziwie.

Obie potrzeby Shame, seks i bycie słyszanym niedwuznacznie zdają się spotykać w "Lampoon" (But at least I get to speak / And my tongue will never get tired). Dopiero finałowa i niemal siedmiominutowa "Angie" okazuje się być wyjątkowo niewinną miłosną piosenką, jednocześnie zarówno prawie post-rockowo eskalującą, jak i przywołującą duchy Oasis. Z wyjątkiem może jednej punkowej miniatury wszystkie kompozycje na "Songs Of Praise" to bezbłędne przeboje, nieinwazyjne i szalenie angażujące zarazem. Wers I like you better when you're not around z niemal tanecznego "Tasteless" jest tak chwytliwy, że dopiero po dłuższej chwili zdajemy sobie sprawę z tego, że być może nie jest to najwłaściwsza rzecz do podśpiewywania, zwłaszcza dla osób w stałych związkach. Hybryda indie-rocka i post-punka uchwycona przez pryzmat brytyjskich tradycji zrodziła po prostu klasyczny rockowy album. Który kończą słowa And we will stay / In your happy place i nie sposób się przy niech nie uśmiechnąć. 9/10 [Wojciech Nowacki]