19 kwietnia 2018

Recenzja GusGus "Lies Are More Flexible"


GUSGUS Lies Are More Flexible, [2018] Oroom || Dzięki czysto sonicznym właściwościom muzyki GusGus nawet ich nieudany album umożliwia ciągłe przyjemne przesłuchania. "Lies Are More Flexible" sprawdza się jako perfekcyjnie nieinwazyjna muzyka tła, w domu, w pracy, przy sprzątaniu, w samochodzie, nawet jako budzik, ale mimo niewątpliwych wartości użytkowych nowa ich płyta jest rozczarowująco niepotrzebną.

Pierwszy raz bowiem mamy do czynienia z płytą GusGus, która nie oferuje żadnych zaskoczeń, symbolicznych choćby nowości, jest za to bladym cieniem własnej przeszłości i ledwie tylko naszkicowanym autocytatem. Efekt na szczęście nie jest karykaturalny, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że słuchamy ćwiczeń kogoś kto zaopatrzył się w sprzęt i oprogramowanie pozwalające mu brzmieć jak "klasyczne GusGus" i świetnie odtwarza jego atmosferę, ale brakuje mu kompozycyjnych umiejętności pozwalających na wykroczenie poza parę wciągających, ale donikąd nie prowadzących loopów.


"Featherlight" brzmi tak znajomo, że znaleźć by się mogło na dowolnym niemal albumie i aż ciężko uwierzyć, że nie jest to w istocie jakaś starsza kompozycja lub wariacja na jej temat. Charakterystyczna mgiełka GusGus pojawia się natychmiast, lecz tym razem nic z tego nadal przecież uwodzicielskiego oparu się nie wyłania. Spośród ośmiu a de facto siedmiu kompozycji wyróżnia się jedynie najbardziej piosenkowe "Don't Know How To Love" i oparty na efektownie mechanicznym bicie utwór tytułowy. Reszta to właśnie taki senny opar, powolnie sączący się z kanistra opatrzonego dawnym logiem GusGus, leniwa wariacja na temat esencji brzmienia islandzkiego zespoło-kolektywu. Słychać to nawet w zestawieniu dwóch sesji GusGus dla KEXP, tej klasycznej oraz najnowszej, mającej w założeniu promować "Lies Are More Flexible". Owszem, brzmi ładnie, ale jako wielominutowe wprowadzenie do "Deep Inside" i aż trudno uwierzyć, że z niczego nic nie wyskoczył tam Högni.

Paradoksalnie, stosunkowo najbliżej nowa płyta ma do "24/7", najlepszego i najbardziej niedocenianego zarazem albumu GusGus. Nie można bowiem odmówić "Lies Are More Flexible" eterycznej spójności, pozbawionej jednak atrakcyjnie niepokojących rozwiązań formalnych z "24/7". Jedynym przebłyskiem możliwej intrygi i, miejmy nadzieję, potencjalnej przyszłości brzmienia GusGus jest miniatura pełniąca jednak tylko rolę wprowadzenia do "Fuel". Ambientowe pogłosy i folkowa wokaliza wskazują, że sięgnięcie po islandzkie tradycje, czego zaskakująco GusGus nigdy jeszcze nie dokonali, może okazać się równie odświeżającym krokiem, co niegdysiejszy i niestety tylko jednorazowy akordeon w "Selfoss".

Wydaniu "Lies Are More Flexible" nie wydaje się też towarzyszyć szczególna ekscytacja. Nawet na Discogs, w dobie winylowego renesansu, jedyne na dziś skatalogowane warianty albumu to licencyjne kompakty z Polski i Rosji oraz wersja cyfrowa, nota bene, niedostępna nawet na ich własnym Bandcampie. Może nie jest to prawdziwy album, lecz zbiór szkiców i odrzutów dla najbardziej bezkrytycznych fanów z Europy Środkowo-Wschodniej? GusGus zmarginalizowali się raczej, nie pierwszy raz zresztą, próbą wydawania muzyki na własną rękę. Po klasycznych początkach po szyldem 4AD grupa zwróciła się w stronę bardziej hermetycznych tanecznych brzmień, co jednak zaowocowało ciągiem ich najbardziej satysfakcjonujących albumów, "Forever" - "24/7" - "Arabian Horse", oraz przejściem pod niemniej efektowny szyld labelu Kompakt. Zalążki nudy tkwiły już zresztą na "Arabian Horse", płycie dość schizofrenicznej, bo jednocześnie częściowo najbardziej przebojowej. "Mexico" było już raczej całkiem oczywistą próbą powtórzenia sukcesu poprzednika. Nie dziwi zatem znów wyraźnie przejściowy charakter "Lies Are More Flexible" i oby tak jak poprzednio GusGus wyszli z niego tylko wzmocnieni. 6/10 [Wojciech Nowacki]