28 czerwca 2018

Recenzja Little Dragon "Season High"


LITTLE DRAGON Season High, [2017] Because Music || Choć już na drugim albumie "Machine Dreams" Little Dragon ukuli swój własny język i autorskie brzmienie, to ich debiut zaczyna się po latach jawić się jako zaginione ogniwo między kanapowym trip-hopem lat dziewięćdziesiątych w stylu Morcheeby a dzisiejszym rozglitchowanym alternatywnym r'n'b. Nacisk na wokal i kompozycyjną abstrakcję na "Ritual Union" nadal rozczarowuje, ale przyznać też trzeba, że choć "Nabuma Rubberband" była znów naprawdę udaną płytą to z niej akurat w głowie nie zostało zbyt wiele. I to pomimo syntezy wszystkich opanowanych przez Little Dragon brzmień: jazzu, soulu, elektroniki.

Na tym tle "Season High" identyfikuje się jasno. Nie było w 2017 roku płyty tak czytelnie nawiązującej do (pierwszej raczej połowy) lat dziewięćdziesiątych co nowe Little Dragon właśnie. Od okładki przez teledyski aż po aranżacje, "Season High" mogłoby uchodzić za album Janet Jackson z czasów, gdy wizualna i produkcyjna przaśność lat osiemdziesiątych zachłysnęła się równie szybko starzejącą się technologiczną nowoczesnością następnej dekady. "Nabuma Rubberband" sięgała po lata dziewięćdziesiąte na poważnie i afirmująco, powracając do czasów, gdy zaczęły się łamać gatunkowe podziały tworzące w efekcie XXI-wieczne rozmycie mainstreamu i alternatywy. Początkowo wydawać się mogło, że "Season High" sięgając w czasie jeszcze głębiej czyni to żartobliwie. Ale okazuje się, że traktowana z pobłażaniem estetyka nie musi automatycznie oznaczać pastiszu.


Modelowe wręcz "Sweet" to pełna celebracja lat dziewięćdziesiątych i kluczowy zresztą dla albumu singiel. Poziom adrenaliny (czy może raczej glukozy) podnosi natychmiastowo, dosłownie i w przenośni, ale mogłaby to być zarówno plansza reklamowa z dawnego MTV, jak i ścieżka dźwiękowa do kasety video z tak ówcześnie popularnymi ćwiczeniami. Skoro jednak mowa o celebracji to "Celebrate" najlepiej łączy znajomy warsztat Little Dragon (soulowy wokal i kreskówkowa melodyka) z archaicznymi muzycznymi artefaktami (gitarowe solo i drumpady), ale i ze współczesnym elektronicznym pulsem, kojąco bliskim zarówno Hot Chip, jak i Hercules And Love Affair. House'owe fascynacje najsilniej zresztą przejawiają się w "Strobe Light".

Piosenki na "Season High" jawią się jednak, być może zresztą celowo, jako w większości kanciaste i chaotyczne. Dziesięć utworów to dość zwięzły i nieinwazyjny miks archaicznej elektroniki, połamanej rytmiki, ale też minimalizmu i nawet medytacyjnych pretensji. "High" urzeka przestrzenią i budującym optymizmem, ale już "The Pop Life" mówi o duchach umarłych w postaci wyjątkowo jak na Little Dragon skompresowanej piosenki. "Don't Cry" to niemal prototyp brzmienia FKA twigs i podobna atmosfera napięcia unosi się nad całą płytą. Mimo zabawowej otoczki gdzieś ulotniła się właśnie zabawa, brakuje tu zespołowości i sensu nabierają wieści o trudnej atmosferze podczas nagrywania tego albumu. Little Dragon na szczęście kontynuują działalność nieco bardziej relaksacyjnym sposobem wydając nowe i niezależne single. Tymczasem "Season High" pozostaje po prostu dobrym letnim albumem. 7/10 [Wojciech Nowacki]