30 listopada 2018

Recenzja Nosowska "Basta"


NOSOWSKA Basta, [2018] Kayax || Wszystko wokół Katarzyny Nosowskiej wydaje się być teraz trudne. Nie tylko sama nowa jej solowa płyta jest analizowana i poszturchiwana z każdego możliwego kąta, ale i jej osoba, książka, słynny już Instagram, muzyczna wrażliwość, literackie umiejętności, granice między artystyczną kreacją a życiem prywatnym. Na swój sposób "Basta" jest odpowiedzią na atak, który sama prowokuje, gmeraniem w ranie palcem służącym potem do wytykania oponentów. "Basta" uwiera, drażni, może, nawet chce odrzucać. Chcemy czy nie, artystyczna wypowiedź musi czasem prowokować, więc, cóż, mission accomplished.

Nikt się nie kończy i nikt się nie zaczyna, Nosowska jako tekściarka to fenomen. Jasne, wieku nie wypominając, jest już na scenie zbyt długo, żeby cieszyć się taryfą ulgową od mile w towarzystwie widzianego kopania po kostkach. Wyrastające klony nosowszczyzny tylko jednak pokazują jaka siła tkwi w jej lirycznej plastyce i w zasobach polskiego języka. Chodzi o te codzienne kolokwializmy, słowa, frazy, nawet całe dialogi, tak swojskie, tak znajome, ale jakoś nikt wcześniej nie pomyślał, żeby z taką łatwością wykorzystać je tekstach. A Nosowska pomyślała. Nowością na "Baście" jest za to świdrujący brak. Brak humoru, tej charakterystycznej, groteskowej ironii, która wcześniej podobne nawet tematy ocieplić potrafiła zabawnym podtonem. "Basta" jest bowiem manifestem znużenia, dość silenia się na żarciki, fasada opada a krajobraz oczom się ukazuje niewesoły.

Płyta jest wręcz klaustrofobiczna, "Basta" dusi zamknięciem w mieszkaniu, w rodzinie, w pętlach codzienności. Nosowska zawsze świetnie oddawała te nasze introwertyczne frustracje, lecz tym razem otwartość ta jest tak niewygodna, tak niezręczna, że dochodzi niemal do odwrócenia biegunów, jakby nie strach przed śmiertelnością był tym razem problemem, ale przed życiem właśnie.


I odpowiada temu warstwa muzyczna. Nie znajdziemy tu wiele przyjemności, za to sporo rozdrażnienia, monotonii, kłującej niewygody. Granica między kreacją a niezamierzonym efektem jest jednak tutaj bardzo cienka. Nie chodzi wcale o "cięższą" elektronikę czy nawet o "pójście w hip-hop", ale o fakt, że muzyka jest tu najczęściej albo minimalistyczna, albo archaiczna. Surowa, hip-hopowa rytmika najczęściej przypomina soundcloudowe dema i zdecydowanie ujednolica brzmienie albumu, choć monotonia ta wpisywać się może w ową niewygodną wymowę płyty. W najlepszych momentach ten smętny minimalizm zbliża się do tego, co w instrumentalno-elektronicznym hip-hopie robią Nosaj Thing i Lorn. Z drugiej zaś strony elektroniczne rozwiązania okazują się dość archaiczne, czasem przypominając, hmm, przedostatnią solową Chylińską, ale czasem też efektownie płyną na efekcie "tak złe, że aż dobre". Weźmy "Brawa dla państwa", jeden z najlepszych fragmentów płyty, praktycznie eurodance'owy z Nosowską w roli jednoosobowego 2 Unlimited, pokrywającą zarówno quasi-rap, jak i skandowany refren.

Prawdziwe duety sprawdzają się całkiem nieźle, zwłaszcza damsko-męski dwugłos w "Mówiła mi matka". Innym kluczowym momentem jest też "Kto ci to zrobił?", kroczące, narastające i z bardziej heyową melodyką. Wszystko to jednak tylko się kotłuje, gotuje, by wylać się w, nomen omen, finałowym "Dosyć". Jeśli Nosowska, od czasu do czasu operująca malowniczo poetycką dupą, sięgnąć musiała w końcu po poważniejsze wulgaryzmy, łącznie z naszą koronną kurwą, to właśnie tutaj. Frustracje i czająca się dość wyraźnie na płycie przemoc prowokują ostatecznie ten pasywnie agresywny wyraz oporu. Prosty, efektowny i łatwy do utożsamienia się. "Basta" jest przecież o nas wszystkich, nie tylko zaś o Katarzynie Nosowskiej. Inaczej zaniepokoić by nas musiał fakt, że poprzedni jej album kończył się słowami Musisz tu przyjść, ten zaś wysyczanym Gadać mi się nie chce.

Czyli może to jednak ironia, w końcu "Basta" to całkiem dosłownie jej najbardziej przegadana płyta. Ale nie ma potrzeby doszukiwać się w solowych albumach Nosowskiej ciągu przyczynowo-skutkowego. O ile płyty Heya wydawały się zawsze w jakiś sposób reakcją na siebie, o tyle solowa Nosowska jakby za każdym razem debiutuje, redefiniuje się, odkrywa na nowo. "UniSexBlues" wyrasta po latach na najlepszy jej album i cudo polskiej alternatywy, które zainicjowało jej bromance z Marcinem Macukiem z czasem odmieniający i twórczość Heya. "Osiecka" coraz silniej olśniewa ponadczasową stylowością, "8" zaś dojrzałością i pięknymi aranżacjami, choć z tego ostatniego akurat niewiele zapamiętaliśmy. "Basta" w pamięć się wrzyna, lecz o starzenie się jej brzmienia można mieć już obawy. Nieprzekonanych jednak ukoić powinna myśl, że czymkolwiek będzie kolejna solowa Nosowska powinno być to znów coś innego. 7.5/10 [Wojciech Nowacki]