15 maja 2019

Recenzja Twin Shadow "Caer"


TWIN SHADOW Caer, [2018] Reprise || Jest coś niezmiernie satysfakcjonującego w czyimś przyznaniu się błędu, co tylko wzmacnia sympatyczne ukontentowanie albumem "Caer". Twin Shadow zbłądził płytą "Eclipse". Liznął sławy, uwierzył pochlebcom mówiącym o prince'owskim potencjale, przeszedł do wielkiego wydawcy i wydał materiał mający być stadionowo-przebojowym a będący w istocie rozczarowująco miałkim. Trudno zatem o bardziej radykalny zwrot niż "Little Woman", pierwszy singiel zapowiadający następcę nieudanej płyty z przesadzonymi ambicjami.

Praktycznie antyprzebojowy, pozbawiony piosenkowej struktury, za to z gustownie skromnymi orkiestracjami i niemal kinematograficznym rozmachem. Kompozycja ta brzmiała jak doskonałe wprowadzenie do większej, prawdziwie intrygującej całości, największą zaś ulgę przyniosło porzucenie hiperpopowych pretensji na rzecz czegoś ambitniejszego i dojmującego przede wszystkim atmosferą. Smyczki pojawiają się jeszcze tu i ówdzie na albumie, bardziej charakterystyczną jego cechą jest jednak dość oszczędna, czasem wręcz swobodnie szkicowa produkcja, również i dzięki niej "Caer" wydaje się więc być płytą szczerze bezpośrednią i całkiem spontaniczną.


Twin Shadow bynajmniej nie odchodzi od popowych melodii i pisania przebojów, tym razem jest to po prostu szczersze, bezpretensjonalne i pozbawione jakiegokolwiek ciśnienia. "Saturday" to rozpędzona piosenka w duchu lat osiemdziesiątych, z efektowną gitarą i radiowym refrenem, dokładnie taka, jakiej się po Twin Shadow spodziewamy, od tego stopnia, że nawet udział Haim, choć sympatyczny, nie wydaje się konieczny. Taneczny macho powraca dla odmiany w "When You're Wrong", pulsująco-kroczącym kawałku niesionym męskim bitem. Więcej jednak na "Caer" słonecznie popowych melodii, czasem niemal disney'owskich, ale bez patosu i przesadnych pretensji.

Słowa czasem niewarte są większego przywiązywania wagi, czasem jednak, zwłaszcza w najbardziej autobiograficznych fragmentach, są naprawdę ładne. Niektóre piosenki mają luźny, przerywnikowy charakter, inne wydawać się mogą chaotyczne, ale Twin Shadow poskładał je z na tyle małej ilości składników, że w tym swobodnym podejściu jest metoda. Szkoda, że cały album nie podążył śladem "Little Woman", ale zamiast tego otrzymaliśmy płytę różnorodną, uwolnioną, przypominającą czyszczenie szuflady z wszelkich pomysłów ograniczanych dawniej ideami sławy i popowego formatu. Nie jest to może dzieło najwybitniejsze, ale wielki skok jakości po "Eclipse" i spora obietnica na przyszłość. 7.5/10 [Wojciech Nowacki]