7 maja 2019

Recenzja Beach House "7"


BEACH HOUSE 7, [2018] Sub Pop || Ucieczka do przodu, choć nadal tą samą drogą, ożywiła Beach House na tyle, że faktycznie mówić można o przezwyciężeniu stagnacji w jaką duet popadł wraz z dwoma ostatnimi studyjnymi albumami. "Depression Cherry" pokazało wyczerpanie się formuły, siostrzane "Thank Your Lucky Stars" specjalnie zaś nie ukrywało, że miało być swego rodzaju sentymentalną kompilacją najlepszych elementów z warsztatu Beach House. Wydanie "B-Sides And Rarities" potwierdziło nie tylko koniec pewnego etapu ich kariery, ale też i świadomość tego końca. Kompozycyjna wyobraźnia Beach House zawsze miała dość wąsko nakreślone granice i na "7" nie przynosi większych zmian na tym sprawdzonym już polu. To raczej wymiana producentów i otwarcie się na nowe rozwiązania przyniosła miejscami naprawdę intrygujące odświeżenie brzmienia.

"Dark Spring" na otwarcie jest jasnym tego manifestem, choć tu akurat chodzi bardziej o akceptację shoegaze'owej famy od samych początków Beach House im towarzyszącej. Gitara zamiast syntezatorów na pierwszym planie to jasny wyróżnik, bardziej chyba jednak zaskakuje zwiększona dynamika i żywa perkusja. Refren typowo dla nich rozkwita, ale zamiast powoli budowanej atmosfery piosenka ta przynosi raczej skok do strumienia i rzadką bezpośredniość. To "Lemon Glow" najbliżej ma tym piosenkom Beach House, które niezmiernie satysfakcjonująco mogłyby się ciągnąć w nieskończoność, efektowną dozę niepokoju wprowadza kontrast między balansującą na granicy dysonansu syntezatorową plamą a mechanicznym bitem automatu perkusyjnego. Piosenka do tego podskórnie eskaluje, tu i ówdzie pojawia się gitara, w finale zaś na moment walcująca perkusja. Wszystko to proste środki, ale z odrobiną skupienia można z nich nadal tworzyć efektowne całości.


Miejscami "7" powraca na bardziej utarte tory znajomej melodyki czy dansingowej atmosfery, ale zwłaszcza w drugiej połowie albumu zaskoczenia się koncentrują. "Dive" to pozornie takie właśnie typowe Beach House, lecz kompozycja gwałtownie przyspiesza i zamiast zwyczajowo się rozpłynąć prowadzi raczej w stronę rzadko spotykanej konkluzji. Świetnie brzmi "Black Car" zestawiając szklaną, choć ciepło pulsującą elektronikę z chłodnym, lekko odczłowieczonym wokalem. Jednocześnie subtelnie wplatając w całość niemal folkową gitarę, która większej roli doczeka się w praktycznie indie-popowym "Loose Your Smile". Album mógłby się właściwie skończyć na "Woo", znów silniej syntezatorowym i hipnotycznie uwodzącym ponakładanymi wokalami.

Beach House tym właśnie zawsze uwodziło najbardziej. "Teen Dream" jeszcze stawiało na bardzo dobre piosenki, ale na bajecznie kojącym "Bloom" otulone zostały hipnotyzującym komfortem tak udanie, że rozczarowanie "Depression Cherry" i "Thank Your Lucky Stars" było niemalże spodziewane. "7" nastraja optymistycznie i pozwala ostrożnie oczekiwać jeszcze paru zaskoczeń od Beach House. Piorunującego wrażenia raczej jednak nie robi i serc przygodnych słuchaczy najpewniej niestety nie ściśnie. Ale rumieńce na twarzy oddanych miłośników zasłużenie wywoła. 7.5/10 [Wojciech Nowacki]